Jak żył? Jak się modlił?
Jak łączył, to co ludzkie z tym, co Boże?
Skąd Bojanowski czerpał siły do życia? Lektura Dziennika dostarcza odpowiedzi również na to pytanie. Mówi się czasem, że to „zapiski księgowego”, w stylu: „wpływy i wydatki”, „sprawozdanie z zajęć” itp. Jeden zapis powtarza się jak codzienny refren:
Wstałem. Była pogoda. Poszedłem do Kościoła. Byłem na poczcie.
Wpłynęło tyle, a tyle talarów. Wydałem tyle. Przekazałem tyle. Odwiedziłem sieroty...
... i tak każdego dnia...
Można się znudzić, nawet ironizować... Ale, można też spróbować wyczytać to co między wierszami to niewyrażone, niejako wewnętrznie, odkrywać duchowość autora... Ona, jak wszystko, co nadprzyrodzone jest delikatna, nieuchwytna, ukryta...
Człowiek modlitwy – uważny na naturę
Bojanowski musiał zmienić wielkie miasto na wieś. Wstawał bardzo wcześnie, ok. 5-tej rano. Codziennie też notował stan pogody... Czy tylko dlatego, że – ze względu na chore płuca – miało to jakieś znaczenie? Chyba nie. Bojanowski naturę kontemplował. Codzienny, 3-kilometrowy spacer do kościoła, wędrówka z powrotem, stwarza wiele duchowych możliwości. Dynamizm zmieniającej sie przyrody, jej urok, kierowały myśl ku Stwórcy, Jego piękniu, majestatowi, mądrości. Cisza, dobiegająca z nieskończoności, przerywana odgłosami natury: ptaka, wiatru, deszczu, głuchego echa świtu. Świt, odsłaniający świat i zachód otwierający na kosmos. Te obserwacje kierują duszę ku odkryciu prawdy o świecie, o sensie bytu – ukrytej w obrazach zamierającej i powracającej do życia przyrody. Siła tego doświadczenia, moc wielkopolskiego krajobrazu, codzienna jego kontemplacja nie tylko ma wpływ na duchowość Edmunda, ale później znajdzie odzwierciedlenie w jego systemie, programie pedagogicznym.
Człowiek modlitwy - pasjonat
Żródłem siły Bojanowskiego jest sztuka i wielorako rozumiana kultura. Wielokrotnie w Dzienniku odnotowuje uwagi nie tylko o przyrodzie, ale także o malarstwie, architekturze, muzyce... Od dzieciństwa pasjonuje się pisaniem, tłumaczy, pisze piosenki, wiersze. Jest jednym z pierwszych polskich zbieraczy folkloru...
Gdy wyjeżdża do Wrocławia, ten podbija jego serce swoją kulturą, ona fascynuje, zdumiewa. Wśród rozlicznych wykładów, których słucha, jest m.in. historia sztuki. W kosmopolitycznym mieście zaczyna rozumieć, jak kluczowe znaczenie dla tożsamości człowieka, jego wewnętrznej stabilności, duchowości ma kultura. Równocześnie potwierdzi się wyniesiona przez niego z dzieciństwa myśl, że kultura polska jest na wskroś przeniknięta wiarą. A katolicyzm, jak i polskość są prześladowane. Dlatego po powrocie do domu Bojanowski nie tyle wtopi się w kulturę ziemian, w której wyrósł, ale da z siebie wszystko, by wielkopolskich chłopów nauczyć dumy ze swej ludowości, obyczajowości, bo mają one wartość, wypływają z dalekiej przeszłości, zanurzone w wierze katolickiej, czerpiące z natury. Ujawniają głębię ducha prostego, polskiego ludu.
Człowiek modlitwy ukryty w świątyni
Bojanowski wyrósł w cieniu Bazyliki Ojców Filipinów w Świętej Górze koło Gostynia. Ona wryła się w jego pamięć. Z wielości zabytków Wrocławia, Berlina pozostała jako propozycja, źródło kontemplacji. Z jednej strony kapitalnie wkomponowana w krajobraz stanowi z nim jakby całość. Z drugiej kontrastuje jako wytwór ludzki, umieszczony tu z pewną sztucznością. Niemal codziennie, przez pola, Bojanowski szedł na spotkanie z nią. Bazylika – zawsze, mimo różnych pór roku, na tle nieba, taka sama – stały element wobec zmieniającej się przyrody. Wobec przemijania. Bazylika – dzieło człowieka, ale na cześć Boga. Bazylika świadcząca, że kultura wzięła się z kultu. Bazylika – cel drogi (na Mszę) i jej początek, by u progu dnia ruszać do całodziennej pracy, i tą pracą budować swoistą "Bazylikę Ducha".
Edmund Bojanowski wstawał bardzo wcześnie i ruszał w kilkukilometrowy spacer przez pola do wyrastającej w dali Bazyliki na Świętej Górze. Wędrował na Mszę św. Codzienny zapis w jego Dzienniku brzmi jak refren: „Byłem/nie byłem w kościele”. Często, niemal codziennie dodaje do tego: „Byłem u komunii św.” A mniej więcej raz w tygodniu: „Byłem w kościele, u spowiedzi i komunii św.”
Człowiek modlitwy – eucharystyczny świadek
Kluczowym źródłem siły wewnętrznej Edmunda Bojanowskiego była właśnie Eucharystia praktykowana zarówno uczestnictwem, udziałem, obecnością, jak i pełnią – niemal codzienną komunią św., co nie było wówczas powszechnym zwyczajem. Jak wspomniałem również – nie ma prawie zapisów o przeżywaniu Eucharystii przez Bojanowskiego. Jeśli są to jawią się jak małe brylanty, perełki. Np. gdzieniegdzie notuje, że jeśli nie był na Mszy św., to całodzienna robota się nie kleiła, jakby zabrakło jej spoiwa. Czasem, zwłaszcza gdy piętrzące się trudności, stawały się niemal nie do udźwignięcia, pisał o głębokiej modlitwie, swoistym, wewnętrznym stanie ducha i dźwignięte wtedy wszelkie utrapienia znikały.... Reszty musimy się domyślać, jesteśmy niejako skazani na czytanie między wierszami.
Codzienna Msza św. jest dla niego moralnym imperatywem. Nie zważa na pogodę, stan swego zdrowia, nawał późniejszych zajęć, wczesną porę... Nieobecność na Mszy staje się zawsze przyczyną swoistego „osłabienia”. Wkrada się bałagan, ogarnia pokusa lenistwa, trudniej o skupienie w pracy. Msza wprowadza ład, porządek, jest pierwszym akordem rozpoczynającego się dnia. Początkuje drogę „z Bogiem i w imię Boga”. Akordem, którego dźwięk biegnie przez wszystkie godziny. Reszta dnia jest tylko wznoszeniem budowli na tym duchowym fundamencie – Najświętszej Eucharystii.
Zda się więc, że to dzięki tej trójpodmiotowej kontemplacji: Przyrody, Kultury (Bazylika świętogórska), a zwłaszcza Chrystusa w Eucharystii, Bojanowski mógł codziennie wypowiadać życiem swoje "Fiat" i "Magnificat". Powtarzać codzienne „ofiarowanie”: To jest moje ciało... wydane... dla was. Z jego duchowości, dzieła wewnętrznego, bierze się zewnętrzne. Zakończenie Mszy dla niego to nie „idźcie w pokoju Chrystusa”, ale – Ite, missa est. Msza z ora przechodzi w labora – w Mszę działania: odwiedza chorych, bawi się z dziećmi, spotyka się z ludźmi, rozmawia, pisze... Bo Msza „jest”, trwa!
Jest więc w bł. Edmundzie kapłański wymiar życia. Jest jakiś rytm codziennego ofiarowania, w które przedłuża się Msza św. Z tego punktu widzenia nad biografią tego celibatariusza z Grabonoga mogliby, jako nad wzorem, pochylać się kapłani i kandydaci do kapłaństwa.
ks. Adam Zelga