Wspomnienia z posługi misyjnej w Kanadzie sióstr M.Humilitas i M.Korneli Parduła.
Jak wyglądało przygotowanie do wyjazdu do Kanady, czy prośba o wyjazd wyszła od siostry?
s.M.Humilitas: Absolutnie inicjatorką wyjazdu do Kanady była ówczesna przełożona generalna M.Gloriosa Gruszka. Była moją mistrzynią i dobrze mnie znała. Posłała mnie do domu rekolekcyjnego w Panewnikach, gdzie byłam bardzo szczęśliwa. Miałam tam taką małą misję, tam dostałam szlifu. Po jakimś czasie otwarła się sprawa misji w Nowej Gwinei i matka generalna już szukała, które by siostry mogły jechać. Choć sprawa tej misji upadła, ta „piątka” misyjna sióstr już się tworzyła. W międzyczasie przyszła prośba z Kanady gdzie pracowali oo.oblaci wśród dużej grupy Polonii. Na jedną dobę przyjechał do matki generalnej o.Wachowicz z Edmontonu żeby prosić o siostry. Matka zaczęła szukać sióstr. Pamiętam jak do mnie podeszła i powiedziała siostro siostra jest taka zaangażowana tutaj przy rekolekcjach, a jak by się siostra sprawdziła na misjach? Ja nie chciałam jechać na misje. I gdy matka mnie zapytała zastanawiałam się i w końcu mówię: Matko, a na jak długo?, a matka no, to zależy, na 2, 3 lata; no i zrobiło się z tego 34 lata. Mówiłam sobie jeżeli Pan Jezus mnie chce, choć tak dobrze się czułam przy rekolekcjach, to dobrze, jadę. Zaczęło się załatwianie, bardzo wielu formalności. Matka wysłała nas na kurs językowy, poza tym w Panewnikach matka śp. ks.Prałata Dobromira Sieradzkiego udzielała nam lekcji angielskiego. W uczeniu języka pomogła mi również korespondencja w języku angielskim z angielką, którą polecił mi mój rodzony brat mieszkający w Anglii. Później pożegnania, nie były łatwe. Miałyśmy uroczystą Eucharystię w Bazylice franciszkańskiej w Panewnikach, także kardynał Wyszyński podarował nam Ewangelię, a oo.Franciszkanie misyjny, duży krzyż dla każdej. Kolejne pytanie, które się rodziło to: co zabrać? Mogłyśmy wziąć tylko 20 kg bagażu. Ja byłam organistką, wiedziałam, że mam w Kanadzie grać, więc przede wszystkim zapakowałam nuty. Na inne rzeczy nie było zbyt wiele miejsca. Postanowiłyśmy więc, ubrać jak najwięcej na siebie. Ojcowie oblaci informowali nas, że są tam bardzo ciężkie zimy, więc ubrałyśmy się możliwie najgrubiej, kilka habitów, buty zimowe. Jak to wspominam, to teraz chce mi się śmiać ponieważ tak ubrane nie mogłyśmy się zmieścić do siedzenia w samolocie. Z trudem stewardessa zapięła nam pasy. W czasie lotu z Polski, do Paryża i z Paryża do Toronto, który trwał kilkanaście godzin nawet nie pomyślałyśmy o wyjściu do toalety. Wyleciałyśmy 11.03, gdy stanęłyśmy w Kanadzie zastał nas upał, a my w naszych ubraniach wyglądałyśmy bardzo dziwnie. Ludzie mijali nas i pamiętam jak pytali się wzajemnie: a te skąd przyjechały, z rezerwatu?
s.M.Kornelia: ja pojechałam do Kanady w drugie grupie w 1975 roku. Matka Gloriosa wzięła mnie z domu w Wiązownej, gdzie już uczyłam się angielskiego. Co do pakowania już byłam mądrzejsza, niż wcześniej siostry, ponieważ one już nas uprzedzały co i jak brać. Przyjechałyśmy 6 grudnia jakby na Mikołaja. Pamiętam, że był straszny mróz.
Z jakim przyjęciem się Siostry spotkały, jak wyglądały pierwsze kroki (mieszkanie, posługa)?
s.M.Humilitas: Gdy przyjechałyśmy do Edmontonu ojcowie i cała Polonia bardzo pięknie nas przywitali ale dom, w którym miałyśmy pracować nie był jeszcze gotowy. Remontu miał jeszcze trwać kilka miesięcy. Wtedy o.Wachowicz OMI załatwił nam mieszkanie u kanadyjskich sióstr św. Józefa. Wspaniałe siostry, odstąpiły nam swoje lóżka i nawet nie pytałam gdzie same poszły spać. Mieszkałyśmy u nich kilka miesięcy, jednocześnie dochodząc do budującego się domu, w którym miałyśmy podjąć pracę. Pamiętam pierwsze śniadanie u tych kanadyjskich sióstr. Byłyśmy strasznie głodne, a tam wszystko inne: chleb, jedzenie, język. Siostry nas pousadzały, każdą do innego stolika, żeby przełamać opór przed mówieniem. Było to bardzo trudne.
Moją posługę zaczęłam od gotowania u oo.oblatów, nie miałam pojęcia o gotowaniu po kanadyjsku. Pamiętam jak miałam przygotować ich rodzimy „steak”, im dłużej to piekłam tym był twardszy. Wiele początkowych wpadek. Nasza praca w domu dla starszych nie wypaliła i Polonia zakupiła dla sióstr dom. Była to prawdziwa rudera ale całe szczęście, ze wprowadziłyśmy się zimą i wszystko było pokryte ślicznym białym śniegiem. Jednak na wiosnę zobaczyłyśmy ogrom prac, które nas czekały. Także Kościół polski pw. Różańca świętego, był w opłakanym stanie, a za 2 tyg. wizytacja biskupia. Ale z Bożą pomocą, udało nam się zaprowadzić porządek, przywitaliśmy biskupa, dzieci już umiały wierszyki i śpiewały piosenki przygotowane przez nas. Ruszyłyśmy z Bożą pomocą pełną parą. Założyłam chór parafialny „Gloria”, który śpiewał pieśni w języku polskim i angielskim. Uczyłam także w szkole polskiej katechezy i śpiewu, przygotowywałam młodzież do bierzmowania i nie była to tylko katecheza ale także przygotowanie do życia, nawet małe kursy przedmałżeńskie. No i uczenie się języka, wieczorne kursu, na których nie raz ze zmęczenia przysypiałyśmy. Co do języka, choć Kanadyjczycy są bardzo kulturalni pamiętam, jak po wyjściu ze sklepu gdzie próbowałam powiedzieć czego potrzebuję widziałam nie raz jak trzymali się za brzuchy ze śmiechu. Jednak przez te wszystkie lata spotkaliśmy wielu życzliwych ludzi wśród Polonii, Kanadyjczyków i Indian, także z rezerwatu.
Jak wyglądała sióstr codzienność?
Uczestniczyłyśmy w życiu polskich rodzin, znałyśmy ich sytuacje rodzinne. A oni nas traktowali jak swoją rodzinę. Często oprócz nas, polskich sióstr, nie mieli w Kanadzie nikogo. Kościół był azylem, domem zwłaszcza dla nowoprzybyłych. Kręcili się wokół kościoła i szukali pomocy. Zbierałyśmy ich na posiłek, często do sklepu by zakupić podstawowe rzeczy. Byli bardzo rozproszeni, wyszukiwałam Polaków, dlatego jeżdżąc samochodem znałam Edmonton, a później Vancouver jak własną kieszeń. Zwłaszcza do starszych i chorych jeździłam, z kalendarzami, z opłatkiem w czasie świąt. Wiele łez, wdzięczności, choć zewnątrz nie brakowało im niczego. Oczywiście w czasie świat dopadała nas większa tęsknota za Ojczyzną, Zgromadzeniem.
Pamiętam też dużą falę emigracji tzw. „solidarnościowej” na początku lat 80-tych. Przyjeżdżały często całe rodziny z Polski, ludzie bardzo wykształceni: lekarze, inżynierowie ale bez języka i nostryfikacji byli się w Kandzie nikim. Zdarzało się, ze ci wykształcenie ludzi chodzi nocami do barów, do Chińczyków żeby pomywać, żeby zdobyć jakieś środki do życia. Uczestniczyłyśmy w dramatach rodzin. Pamiętam takiego Grzesia – Polaka, który z braku pracy rozpił się całkiem, jak pijanego zbierałam z ulicy, później rozmowy z żoną żeby jakoś cementować ten związek. Napatrzyłyśmy się też na rodziny, które z powodu emigracji się rozpadały. Nie wszystkim dało się pomóc. Jednak Bóg nam bardzo błogosławił. Jeżeli chodzi o życie duchowe to starałyśmy się razem modlić w miarę możliwości. Jeżeli chodzi o rekolekcje to spotykałyśmy się wszystkie polskie siostry z Kanady u kanadyjskich sióstr, w domu rekolekcyjnym, wtedy zapraszałyśmy polskiego księdza i mogłyśmy zaczerpnąć duchowo. Nie obyło się bez przygód. Pamiętam jednego roku gdy jechałyśmy na rekolekcje musiałyśmy się zatrzymać w małym moteliku po drodze. W nocy, patrze przez okno a na parapecie dwie łapy niedźwiedzia Grizzly. Często nas odwiedzały. Jednego razu s.Carissimą wybrałyśmy się na spacer poza miasto, w połowie drogi spotkałyśmy czarnego niedźwiedzia, bardzo szybko wróciłyśmy do auta!
S.M.Carissima, która była pielęgniarką uczyła się po nocach, kilkakrotnie podchodziła do angielskiego egzaminu żeby móc nostryfikować dyplom i podjąć pracę wśród chorych. Jej wieloletnia posługa przynosiła wspaniałe owoce. Ja zaś po kilku latach pojechałam zakładać misję do Vancouver, tam również wszystko budowałyśmy na surowym pniu.
s.M.Kornelia: Miałam w Kanadzie zorganizować przedszkole, które już zaczynała budować na miejscu s.M.Humilitas. Po przyjedzie mieszkałam przez kilka miesięcy w Toronto u sióstr felicjanek, które prowadziły duże przedszkole, żeby przypatrzeć się prowadzeniu takie instytucji w Kandzie. To była intensywna szkoła, naprawdę głębokie wody językowe i mentalne. W końcu otworzyłyśmy ochronkę na ziemi kanadyjskiej, a dla mnie ostry czas nauki, nostryfikacji dyplomów i zdawania matury kanadyjskiej. Byłyśmy otwarte dla dzieci różnych ras, kolorów skóry i wyznania. Przez dzieci też miałyśmy kontakt z rodzinami, zwłaszcza polskimi, które gromadziłyśmy wokół Kościoła. Wspominam też bardzo miłe spotkania z Indianami w rezerwacie, którzy spotykali się na 26 lipca – na św. Annę w ich Sanktuarium. Często do nas podchodzili z wielkim zaufaniem, prosząc o chrzest, a jeden nawet poprosił mnie o udzielenie ślubu!
Jak wyglądał powrót do Ojczyzny?
s.M.Humilitas: Wróciłam do Polski w 2006 roku, do zupełnie innego świata, który przed 34 laty zostawiałam. Jednak wszędzie można Bogu służyć.
s.M.Kornelia: Powrót do Polski nie był prosty. Przeżywałam rok sabatyczny w Rzymie i tam otrzymałam decyzje od matki generalnej o powrocie do Polski. Akurat tak się zdarzyło, że moja angielska grupa, w której przezywałam ten rok odnowy, miała wizytę u Ojca Świętego – św. Jana Pawła II. Gdy podeszłam do Ojca Świętego mówię mu: Ojcze święty ja byłam Ojca świętego uczennicą na WIK-u w Krakowie, a teraz mam wracać z Kanady do Polski. On popatrzył na te moje pismo, przeczytał je, później na mnie i powiedział: Tak trzeba – w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Nie miałam już żadnych wątpliwości co miałam robić.
Opracowała sM. Dąbrówka Augustyn