Zechciejmy odpowiedzieć na zaproszenie papieża Franciszka do przyswojenia sobie sercem i uczynkami miłosierdzia w konkretach naszego życia, które możemy wyrazić poprzez uczynki miłosierdzia co do duszy i ciała:
Jest moim gorącym życzeniem, aby chrześcijanie przemyśleli uczynki miłosierdzia względem ciała i względem ducha. Będzie to sposobem na obudzenie naszego sumienia, często uśpionego w obliczu dramatu ubóstwa, a także umożliwi nam coraz głębsze wejście w serce Ewangelii, gdzie ubodzy są uprzywilejowani dla Bożego miłosierdzia. Przepowiadanie Jezusa przedstawia te uczynki miłosierdzia, abyśmy mogli poznać, czy żyjemy jak Jego uczniowie, czy też nie. Odkryjmy na nowo uczynki miłosierdzia względem ciała: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, przybyszów w dom przyjąć, więźniów pocieszać, chorych nawiedzać, umarłych pogrzebać. I nie zapominamy o uczynkach miłosierdzia względem ducha: wątpiącym dobrze radzić, nieumiejętnych pouczać, grzeszących upominać, strapionych pocieszać, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować, modlić się za żywych i umarłych.
Czy żyjemy zatem jako uczniowie Jezusa, czy też nie? Pomocą do poszukiwania osobistych odpowiedzi na postawione przez Ojca Świętego pytanie może być refleksja nad poszczególnymi uczynkami, aby w konsekwencji wytrwale uobecniać miłosierdzie wokół nas.
Opracowała s.M. Józefina Roczek
Karmisz mnie do syta Twą Miłością Ojcze, bym nie ustał w drodze. Posiłek jest po to, aby wzmocnić. „Posiłek” - przychodzę „po siłę”. Naszą mocą jest Chrystus Eucharystyczny. Pewnie dlatego po uzdrowieniu córki Jaira, Jezus prosi dajcie jej jeść. Karmić to dać coś z siebie. Podzielić się czymś dobrym, jak mama z dzieckiem , które nosi pod sercem, jak Jezus na Mszy Świętej. Łatwiej dać coś, co mi zbywa, czasem budzi się w nas lęk, że stracimy albo, że zostaniemy z niczym, brakuje ufności w Bożą Opatrzność. Pewna starsza siostra dzieliła się swym doświadczeniem hojności Pana Boga. Zawsze ilekroć przychodzili biedni prosząc o posiłek, częstowała ich ze spokojem, mówiąc siostrze przełożonej, że pewnie nie będzie musiała jechać po zakupy, bo potrzebujący byli, a wtedy zawsze Bóg błogosławi i posyła jakiegoś dobrodzieja - sprawdzało się za każdym razem. Skoro Jezus mówi „nakarm głodnego”, to coś musi być na rzeczy. Potwierdza to słowo Iz 55, 2b „Słuchajcie mnie, a jeść będziecie przysmaki”, On daje pokarm we właściwym czasie, On chce dawać także przeze mnie.
O wiele łatwiej, gdy mam fizycznie taką możliwość np. gotuję, posługuję przy biednych, czy w jadłodajni, ale co jeśli tak nie jest? Panu Jezusowi nie chodzi chyba o to, by przed każdą posesją wywieszać plakat z napisem: „Chodźcie się posilić- miłosierni mieszkańcy”. Myślę, że każdy z nas codziennie „częstuje” swoich domowników wieloma specjałami, oby one nas budowały a nie zaprawiały goryczą. Czasem dolewamy oliwy do ognia, czasem niepotrzebnie słodzimy, by zatuszować jakiś pieprz. Potrzeba dzisiejszemu światu czegoś naprawdę odżywczego; soli nadającej smak, owoców Ducha Świętego, Bożego pokoju, życzliwości, uśmiechu, przebaczenia - dość już zgorzknienia.
Kolejnym naszym zaangażowaniem w pełnieniu tego uczynku jest cicha praca, uczciwość i wierność obowiązkom. Przez to jak przykładam się w klasztorze/domu do sprzątania, zmywania, pracy w ogrodzie, obejściu, gospodarstwie, przez to jaki mam stosunek do nauki w szkole- niewidocznie pomagam w utrzymaniu tego miejsca, a w efekcie inne osoby mogą przyrządzić z podlewanego codziennie ziarenka chleb głodnemu dziecku czy samotnemu staruszkowi.
Żeby dać, trzeba odważyć się samemu z czegoś zrezygnować. Asceza – może brzmi dziś dość archaicznie, ale to właśnie ona pozwala wyjść poza siebie, swoje potrzeby. Umartwiając podniebienie mogę okazać bliźniemu miłosierdzie. Tym różni się niebo od piekła, że w obu miejscach jest suto zastawiony stół i długie dwumetrowe łyżki, ale w niebie ludzie myślą o tych naprzeciwko, a w piekle są wygłodzeni, bo próbują zaspokoić tylko siebie, co rodzi jeszcze większą frustrację i niechęć.
Trzeba zauważyć, że zwykle pod pozorem głodu, brakuje nam czegoś więcej. Chodząc w Katowicach do biednych z obiadami, bardzo wyraźnie można było dostrzec, że im nie tyle chodzi o jedzenie, a bardziej o życzliwą obecność, poświęconą uwagę, czas, o wysłuchanie i okazanie szacunku, którego zostali pozbawieni. Miłosierdzie należy okazywać również sobie. Zdrowo zatroszczyć się o siebie, by służyć innym. Św. Teresa mawiała „Jak post to post, ale jak kuropatwa to kuropatwa”. Dojrzałość polega na tym, że z Panem Młodym potrafię się ucieszyć i świętować, ale kiedy trzeba umiem postawić granice zmysłom i odruchom.
Jeśli fizycznie nie jestem w stanie wykarmić całej Afryki i głodujących tam dzieci, mogę nakarmić kogoś najbliższego; sąsiada, przyjaciela, siostrę. Mogę podzielić się z Nim dobrym słowem, Ewangelią, doświadczeniem mocy Pana Boga. Mogę podprowadzić go do Jezusa, który jest Pokarmem Życia i zaspokaja każdy głód. Apostołowie dali w ich przekonaniu tylko dwie ryby i pięć chlebów, bądźmy jak oni, Jezus to weźmie, pobłogosławi i przemieni, abyśmy mogli częstować całe tłumy.
Napój niesie ochłodę, orzeźwienie, ulgę, wiąże się z jakimś zaspokojeniem, oczyszcza, podtrzymuje życie i niesie ratunek. O ile pokarm jest wskazany w życiu stworzeń, to napój jest konieczny, do tego stopnia, że pelikan rani siebie, aby krwią poić swe małe pisklęta. Tak też Chrystus pozwolił zranić Swoje Serce, aby w Swej Krwi nas obmyć z grzechu. Ta Krew ma moc nas wybielić z najgorszych upadków, zdrad, zawirowań. Ta Krew daje nam życie, które nie ma końca. Serce Boże jest dla nas Źródłem, z którego zawsze możemy czerpać za darmo. Rana Jego Serca pozostaje ciągle otwarta, a Jego Serce wciąż przecież bije.
Dziś wydaje mi się, że nie zdajemy sobie z tego sprawy. Kiedy w reklamie pojawia się migający napis „promocja”, a w sklepie „gratis” od razu rzucamy się na towar jakby miał nas uratować, uszczęśliwić a tymczasem Jezus chce nas poić Swą miłością przez całe życie, przez całą wieczność, jak Ocean, Studnia głęboka, a my to lekceważymy. Ludzie podsuwają nam miłostki, mini-soczki, za które wcześniej czy później będą oczekiwać zapłaty, a my dajemy się nabrać. Wciska się ludziom napoje energetyzujące, niby dodające skrzydeł, alkohol jak to się potocznie określa „dający odlot” a po którym człowiek czuje się jeszcze bardziej pusty, oszukany, spragniony prawdy... czegoś więcej. Izajasz daje tu adekwatną podpowiedź: „Męczą i nużą się chłopcy, ci co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły, biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą(Iz 40,30-31).” Tak hojnie daje pić Pan Bóg, kiedy zechcemy zaufać.
Bóg, który jest wszechmocny, nie boi się również schylić do człowieka i poprosić „Daj mi pić” (J 4). Z krzyża woła „Pragnę” (J 19). Czego może chcieć Ktoś, kto wszystko ma? Mojej małej miłości. Jezus pragnie tylko dwóch spraw: serca człowieka i pełnienia woli Ojca. I te tęsknoty odziedziczyliśmy po Nim: Pragnienie Miłości i spełnienia w Bogu. Jakkolwiek byśmy się wypierali, to wszystkie inne sposoby zaspokajania tęsknot, pragnień powiększają tylko to prawdziwe. Odrzucając Miłość Boga powoli usychamy, umieramy duchowo. Cisza, samotność, pustynia szybciej pozwolą odkryć tę prawdę. "Wszystkie moje źródła są w Tobie" - powie psalmista. Jezus zachęca bierz i pij. Zaczerpnij i napój innych. Podaj kubek wody najmniejszemu. Zwykły, skromny gest – On przemienia to, co czyste w radość tak się stało w Kanie Galilejskiej, kiedy Maryja prosiła Syna, by pomógł napoić gości.
W kazaniu na Górze czytamy: "błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni" (Mt 5). Pan Jezus nie tłumaczy, kiedy. Ale będąc Jego uczniem, chcę pomagać Mu w wypełnianiu Jego Słowa, sycić innych nie sobą, bo to na długo nie wystarczy. Ale Chrystusem i doświadczeniem Jego Miłości.
„Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie Go, dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi” (Łk 15). Ojcu, który jest Miłosierny bardzo zależy na godności Swego umiłowanego dziecka. Wychodzi na przeciw, troszczy się, kocha, i strasznie ubolewa, kiedy człowiek wątpi w tę Miłość, pogardza Nią, a przez to dewaluuje samego siebie. Dziś szatan rozkoszuje się w tym, że człowiek w tę godność wątpi, albo zupełnie nie wierzy. Nawet Jezusowi próbowano ją odebrać, zdzierając z Niego szaty na krzyżu, ale On wiedział, że poczucie przynależności do Boga jest w człowieku gdzieś głębiej i nie można jej tak zwyczajnie zniszczyć.
Ten uczynek ma mi uprzytomnić, że jestem godny Chrystusa, że On za mnie i dla mnie stał się człowiekiem. Dla mnie uniżył się, zgodził na cierpienie i doświadczenie tego, czego wcale nie musiał, a na co my zwykle niepotrzebnie się buntujemy, choć to najczęściej efekt naszej nieprzemyślanej decyzji.
Mamy innych przyodziewać - pomóc okryć wstyd nagości grzechu, z którym zmierzyli się już pierwsi rodzice, kiedy zwątpili w dobre intencje Boga Ojca. Adam i Ewa zawstydzili się odkrywając do czego prowadzi nieufność. Za późno zdali sobie sprawę ze zła, które mami człowieka, poniża, oddala od Prawdziwej, Pięknej i Czystej Miłości.
Dziś w sposób szczególny to kapłani przyodziewają nas w białe szaty łaski podczas sakramentu chrztu świętego i każdej spowiedzi. Moje każdorazowe odwrócenie się od zła, to troska o strój weselny na ucztę w niebie. Przed ważnymi uroczystościami szukamy wyjątkowej kreacji, chcemy wypaść pięknie, olśniewająco, niepowtarzalnie, nie szkoda nam wówczas czasu na poszukiwania, pieniędzy, potu, związanych z tym stresów i wysiłku. Dlaczego nie podjąć go w przygotowaniu do „Największego Balu” w wieczności?
Trzeba, abyśmy uzmysłowili sobie na nowo, że ciało, które Pan Bóg nam dał to „świątynia”, coś świętego, czemu należy się szacunek. Moda, media, kultura profanuje to sacrum. Brakuje zachwytu nad prostotą, pięknem skromności – we właściwym rozumieniu tego słowa. Dziś dominuje raczej kult brzydoty, nagości kipiącej pożądaniem i uprzedmiotowieniem kobiety. Światu potrzeba okrycia nagości, naszego świadectwa, spojrzenia czystego, klarownego. Spojrzenia miłosiernego jak Chrystus, który patrzył na upadającą Marię Magdalenę, ale jej nie potępił. Chciejmy jak On wyciągać ku ubogim ręce, dzielić się okryciem jak św. Marcin. Może w Roku Miłosierdzia przejrzeć swoją szafę z odzieżą i pozwolić poprzez drobny gest przywrócić godność Dziecka Bożego człowiekowi będącemu w potrzebie.
Wydaje się, że nasze społeczeństwo jest coraz bogatsze, nie odczuwamy aż takich braków, skrajnej nędzy jak nasi rodzice, dziadkowie, a jednocześnie łatwo zauważyć, że zamiast otwartości i gościnności na innych, coraz bardziej zamykamy się w „swoich własnych ogródkach”. A Chrystus wciąż szuka miejsca, gdzie mógłby głowę schronić. I przychodzi do nas to minimum raz w roku z wizytą duszpasterską w okresie Bożego Narodzenia, albo z Komunią Świętą – jeśli mam akurat w domu chorą babcię, ale czy to wystarczy?
Dom kojarzy się zwykle z poczuciem ciepła, bezpieczeństwa, ze schronieniem. Dom tworzą ludzie a nie cegły, więc poprzez wkład każdego członka rodziny/wspólnoty rodzi się atmosfera, która będzie przyciągać gości lub ich skutecznie zniechęcać. Tak więc ten uczynek zobowiązuje nas do podjęcia refleksji nad tym, na ile miejsce w którym żyję staje się oazą spokoju, radości, odpoczynku. Tradycja zachowania pustego nakrycia przy stole wigilijnym, ma pielęgnować w nas sztukę otwartości, elastyczności, wiary w obecność Żywego Boga kryjącego się w drugiej osobie. Zacheusz pragnąc spotkać Jezusa, potrafił przekroczyć swój kompleks i bez problemu wspiął się na drzewo, aby zaprosić Go do siebie. W tym Roku Łaski Pan Bóg nie każe nam stawać na palcach, abyśmy Go przyjęli. Proponuje przez duszpasterzy młodych; „Przyjmijcie Mnie w pielgrzymach”. Tylu młodych zechce spotkać się z Ojcem Świętym Franciszkiem, bądźmy względem nich miłosierni.
Miłosierdzie to przyjęcie nie tylko tego, co łatwe i przyjemne, ale również tego co wiąże się ze zmianą moich planów, wyobrażeń. Myślę, że Maryja w Nazarecie nie czekała z otwartymi ramionami na Archanioła Gabriela, a tym bardziej na nowinę jaką Jej przyniósł. Zareagowała po ludzku z lękiem, ale przeszła nad uczuciami, obawą, opinią ludzką – przyjęła Go, Jego zaproszenie, przyjęła Boga. Warto uczyć się od Niej takiego zawierzenia i poszerzania serc na tych, którzy do nas przychodzą.
„Zawołałem w ucisku do Pana, Pan mnie wysłuchał i wywiódł na wolność” Ps 118,5 „(...) i będziesz wolny w Ramionach Najwyższego”. Co powiedzieć człowiekowi, który przez kilka głupich wyborów – boryka się dzisiaj z poczuciem winy, odrzucenia, samotności? Więzień to nie tylko ten osadzony za kratkami, bo z jego perspektywy, to ja jestem za nimi. W każdym człowieku są takie przestrzenie, gdzie nie czuje się do końca pewny za siebie, nie jest zupełnie wolny. Przyczyną jest grzech, słabość, która jak kraty sprawia, że rzeczywistość wydaje się być mocno zniekształcona. Popełniamy zło, które niesie konsekwencje. Czasem nawet nie chodzi o moralnie wielki grzech, ale po smutku możemy rozpoznać nieuporządkowane przywiązanie. Ewangeliczny Młodzieniec odszedł zasmucony, bo nie usłyszał, że jest idealny i niczego mu nie brakuje. Chrystus odkrył jego więzienie, którego nie chciał opuścić: przywiązanie do swego bogactwa.
Odkrycie swojego więzienia to nie koniec świata. To okazja, by dostrzec Kogoś Większego, kto ma moc rozerwać kajdany zła, Kto już nas wyzwolił. Najgorsze za nami. Pocieszać więźniów, to zachęcać, by otwierać się na Niego, przyjmować i krok po kroku idąc z Nim wchodzić do kolejnej celi serca, prosząc by czynił człowieka coraz bardziej wolnym.
Św. Paweł w Dziejach Apostolskich opisuje swój pobyt w więzieniu i ... dziękuje, uwielbia Boga psalmami. Wdzięczność uwalnia. Męczennicy dzisiejszych czasów pokazują nam swą odwagą, że nawet obóz koncentracyjny, wojna, więzienie nie muszą zamykać serca. Św. Józefina Bakhita pomimo doświadczonej przemocy, niewoli i wyzysku potrafiła cieszyć się Bożą obecnością i prowadzeniem. My często zatracamy zdolność cieszenia się drobiazgami. A przecież ”ku wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1), tylko co my z tą wolnością robimy?
”Czy chcesz stać się zdrowym? Odpowiedział Mu chory: Panie nie mam człowieka..." (J 5, 6-7). „A oto przyszedł człowiek(...) upadł do nóg i prosił Go, żeby zaszedł do jego domu. Miał bowiem córkę jedynaczkę, która była bliska śmierci” (Łk 8,41-42)
Zadziwia mnie Słowo Boże, które jasno nazywa prawdę o tym, że w chorobie najgorszy nie jest wcale ból fizyczny, ale tęsknota serca za kimś bliskim i lęk przed samotnością. Owszem niektórzy szukają doraźnej ulgi, ale wydaje mi się, że już sama obecność życzliwej osoby w jakiś sposób uzdrawia.
Zaraz po wyjściu z synagogi Pan Jezus wraz z uczniami udaje się do teściowej Piotra. My również po każdej Mszy Świętej jesteśmy posłani, by nieść innym błogosławieństwo, by nieść Chrystusa- bo przyjmując Go stajemy się przecież Żywą Monstrancją. Mocnym świadectwem dla mnie była w dzieciństwie postawa moich rodziców, którzy co tydzień po niedzielnej Eucharystii zabierali nas do rodziny, w której były niepełnosprawne dzieci. Czasem nam się dłużyło, czasem pojawiał się opór, ale dziś wiem, że to było Miłosierdzie.
Paralityk bardzo pragnął spotkania z Chrystusem, nie mógł się doczekać, a że miał dobrych przyjaciół to go do Niego przynieśli. Odwiedzili i pomogli spełnić piękne pragnienie. Nie zawsze tak się da, ale skoro już Święty Papież Jan Paweł II prosił, by rozwijać wyobraźnię Miłosierdzia – to czemu poprzez swą pomysłowość kogoś nie uszczęśliwić?
Zastanawia mnie również osoba św. Józefa, który ostatnie momenty swej ziemskiej wędrówki spędził u boku Chrystusa i Maryi. Apokryfy nie wspominają nic o tym, by Józef prosił Pana Jezusa o uzdrowienie. Nawet Miriam, która wcześniej ingerowała na weselu w Kanie Galilejskiej, teraz przygląda się z boku i pozostawia Synowi wolną rękę – choć na pewno widzi cierpienie męża. Nie zależy Jej? Zależy bardzo. Ale ma pewność, że jest z nimi Jezus. Jego obecność po prostu wystarczy. Myślę, że taka na pozór bezradna obecność, która może nawet wydawać się marnowaniem czasu, może być o wiele cenniejsza niż pewne siebie mędrkowanie, gwiazdorstwo i zagadywanie, że jakoś do będzie. W hospicjum to nie przejdzie. Owszem radość jest potrzebna, a Jezus wciąż żyje, przechadza się miedzy nami i uzdrawia. Są jednak takie momenty kiedy idę do kogoś chorego, bo jestem może jedyną osobą, która może mu pomóc przygotować się na spotkanie z Miłosiernym Tatą. Nazwanie rzeczy po imieniu jest trudne, ale konieczne.
Ciekawe jest sformułowanie tego uczynku miłosierdzia: „odwiedzać”, nic o leczeniu chorych, pielęgnacji, pierwszej pomocy. Jezus nie każe kończyć wszystkim wierzącym medycyny. Słucha prośby ludzkiego zranionego serca : najpierw „Przyjdź” potem dopiero „połóż rękę” ...
„Gdyś mnie z błota lepił wiedziałeś, że do błota uporczywie będę wracał...” – śpiewamy w jednej z piosenek religijnych. Każdorazowe stanięcie nad czyimś grobem przypomina nam o przemijalności tego świata. Uczynek grzebania umarłych to zgoda na odejście. Zgoda na to, że ktoś przede mną raduje się Obliczem Miłosiernego. A z drugiej strony zgoda na tajemnicę krzyża, na mój ból, tęsknotę, poczucie straty, jakiejś niemocy zatrzymania przy sobie życia. To głęboka wiara, która widzi Dobrego Ojca przyjmującego biedne dziecko do Swego domu.
Zamykamy jakiś etap, chcemy też uszanować ciało – Świątynię Ducha Świętego, jak Józef z Arymatei i Nikodem, którzy pochowali Pana Jezusa. On na to pozwolił. Przykładem wierności temu uczynkowi jest również starotestamentowy Tobiasz, który nie boi ryzykować się życiem własnym i swej rodziny, by pochować ciało rodaka. Uczy nas, by schować ciało w ziemi z nadzieją, że jak ziarenko, które obumiera przyniesie kiedyś obfity plon.
„Chcę tak jak On mieć tyle siły, by trwać i mówić; nie, gdy cały świat krzyczy tak...” Anastasis
Pan Jezus nie bał się narazić mówiąc: tak – tak, nie – nie; to jest czarne, a to białe. Jak to jest, że czasem potrafimy niesłuszne zwrócić komuś uwagę o byle drobiazg, a kiedy przychodzi czas na szczerą prawdę chowamy głowę w piasek jak struś. Dwie skrajne tendencje dominują w naszych relacjach: ustawiczne krytykanctwo – jakbym była wszechwiedząca (z tym, że najczęściej to nie zwracanie uwagi wprost, ale komentowanie przy osobach trzecich) lub druga opcja: unikanie odpowiedzialności, udawanie ślepego, głuchego i obojętnego; nie powiem, żeby się nie czepiali. Niby tyle w nas odwagi, a nie potrafimy nazwać faktu, że ktoś na kim mi bardzo zależy po prostu błądzi, grzeszy. A czasem może zdarzyć się tak, że mój przyjaciel nie ma pojęcia, że to co wybiera jest niezgodne z nauczaniem Kościoła, i wtedy jeśli ja milczę, po części odpowiadam za to zło. Skąd w człowieku taki „rozjazd”?
Wydaję mi się, że odpowiedzią na to zapętlenie jest brak pokory. Jezus jest pokorny, dlatego potrafi upomnieć w taki sposób, że to motywuje do zmiany życia, nie poniża, nie umniejsza godności człowieka. Upomina, bo kocha i Mu zależy. Właśnie dlatego mam Go w tym naśladować. Musi mi zależeć bardziej na Nim niż na ludzkiej opinii, bardziej na prawdzie niż miłym samopoczuciu, bardziej muszę chcieć chronić Jego zranione serce niż moje. Brakuje nam dziś pokory. Człowiek pokorny, to taki który zna swoje miejsce; doskonale wie, że jest słaby i może upaść, ale zna też swoją wartość, bo ufa bezgranicznie Bogu. Kiedy zdam sobie sprawę, że jestem zdolna do każdego zła - ale bardziej wpatrzę się w Świętość Boga, który wyciąga z bagna grzechu – będę potrafiła z miłością, delikatnie, ale radykalnie bronić spraw Bożych, świętości Kościoła i serca człowieka, które jest powołane do świętości, a nie śmierci na jaką skazuje nas grzech.
„Gdyby każdy z nas miał to samo, nikt nikomu nie byłby potrzebny” ks. Jan Twardowski. Skoro Pan Bóg ubogacił mnie taką a nie inną historią życia, doświadczeniem, które - jakby nie było - ma mnie umocnić, bo przecież ku niebu uczę się wyraźnie podnosić, kiedy wywracam się i upadam...skoro podarował mi określone talenty, wlał jakąś pasję w me serce, to po to, by coś z tym zrobić, by się dzielić i służyć. Nie czekać na później, na lepszy moment, bo mogę nigdy nie być w 100% gotowa. To tak jak przedszkolak, gdy dostaje rolki na urodziny, ale jakoś zwleka, boi się stanąć i w końcu mija miesiąc, rok, dwa, pięć i jako emeryt okazuje się, że ładne były, ale szansa przepadła bezpowrotnie. Jeśli odkrywam moją misję, rozeznaję na modlitwie, rozmawiam z kimś, kto ma pojęcie o życiu, obserwuję aktualne potrzeby – to czemu nie dać się porwać natchnieniom Ducha Świętego? Być może, ktoś obok nie ma danej umiejętności, albo jej jeszcze nie odkrył, ale dzięki mojemu otwarciu, Pan Bóg może obudzić w nim jakieś dobro, pociągnąć ku górze.
Jeśli ktoś ma odwagę pytać, nie bagatelizujmy tej sprawy, Chrystus nie wyśmiewał faryzeuszy i uczonych w Piśmie. Podchodził do każdego z taktem i prostotą. Bardzo się cieszyłam, gdy pewnego razu syn znajomego pozytywnie wypowiadał się na temat swej nauczycielki - katechetki. Pytam więc, a co takiego zrobiła? Nic nadzwyczajnego, kiedy miał jakiś problem, a ona nie znała odpowiedzi prosiła, żeby dał jej czas, radziła się, szukała, nigdy nie zostawiała ucznia samego. Muszę być świadoma, że moje kompetencje są ograniczone, a największym Mistrzem jest Pan Jezus, do Niego należy odsyłać, do Ewangelii. Pytać, co zrobiłby Bóg w moim położeniu? I z tą odpowiedzią wychodzić do ludzi.
O co mi tak naprawdę chodzi w życiu, co jest moim celem? Jakimi środkami do niego dochodzę? Jestem stworzona do harmonii, czyli mogę pomagać zdobywać innym tylko to, co wydaje mi się dobre. Wtedy jestem autentyczna i bardziej skuteczna. Radzi ten, który już coś przeszedł, coś wie, ma jakieś doświadczenie. Rada to nie tyle moja decyzja za kogoś(bo nie sposób za kogoś żyć, wzrastać i być szczęśliwym), ale życzliwa propozycja mająca na celu dobre intencje, pozostawiająca jednak wolność podjęcia jej lub nie. To nie nakaz, ale jakaś opcja.
W świecie bardzo się pogubiliśmy. Nieraz szukamy pomocy kogoś kompetentnego, jakiegoś fachowego doradztwa, konsultacji psychologa, organizowane są różne sesje i szkolenia, żeby bardziej ogarnąć liczne przestrzenie w sobie. Pojawiły się też telefony zaufania, reklamy specjalistów. A czy stać nas na to, by poszukać kogoś kto podpowie mi jak dążyć do świętości? Kto pomoże mi naśladować Miłosiernego? Czy proszę o wstawiennictwo mojego Patrona? Czy modlę o światło Ducha Świętego? Czy mam stałego spowiednika, kierownika duchowego? Moja pomoc innym będzie na tyle adekwatna na ile sama zbliżę się Jezusa.
Jeśli moim celem jest wola Boża, to ekspertem w tej dziedzinie na pewno będzie Matka Dobrej Rady – Maryja. Jako środek w jej pełnieniu obrała Jezusa: „Uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Ona radzi nie tyle słowem, co świadectwem swego oddanego Bogu życia.
Rada 1. Chciej służyć, przyjmuj i wypełniaj Słowo
Rada 2. Chciej wielbić – to czyni szczęśliwym i wolnym
Rada 3. Pokora i Posłuszeństwo – znaj swoje miejsce
Rada 4. Kochaj bliźniego i otwórz oczy na jego potrzeby. Miłość nadaje życiu smak.
Rada 5. Nie uciekaj od krzyża, bądź wierny!
Rada 6. Pielęgnuj w sobie pragnienie Boga, Ducha Świętego, Nieba...
(szczegóły znajdziesz rozważając Słowo Boże i kontemplując tajemnice Życia Jej Syna odmawiając różaniec)
Tyś Pocieszycielem zwany, Darem Bożym mianowany, żywym Źródłem i Miłością, Ogniem i duszy Światłością... Pomimo tego, że na ulicach wszystko miga, w sklepach i autobusach non stop puszczają muzykę, z okien mieszkań widać kolorowe światła, a człowiek ma coraz więcej możliwości do rozwoju i realizacji siebie, jesteśmy smutni. Jest coraz lepiej, mamy coraz więcej – a jest coraz gorzej. Taki paradoks. Media bombardują nas tragediami, ustawiają pesymistyczne myślenie, chcąc nas wystraszyć – bo człowiekiem zalęknionych łatwiej manipulować. Dochodzi do tego jeszcze mentalność polaka, który na pytanie: „co u ciebie”, musi tradycyjnie odpowiedzieć: „a daj spokój, stara bieda” (i to w najlżejszym wydaniu). Ciągle narzekanie, zamknięcie w swoich wizjach, problemach, fikcjach, załamanie, liczne depresje. Świat potrzebuje pocieszenia i to nie taniego pocieszenia, nie takiego „na chwilę”, pustego, na „uspokój się wreszcie ”. Ale takiego, które podniesie serce głęboko, najgłębiej. Potrzeba pocieszenia Ducha Świętego.
W Psalmie 94 czytamy: „Gdy w moim sercu mnożą się niepokoje, Ty Boże mnie pocieszasz”. Może te słowa brzmią dość „lekko” ale kiedy wczytamy się w cały tekst, okaże się, że przytoczony psalm to krzyk o sprawiedliwość, coś w rodzaju „Boże wsparcie naturalnie mi się należy, bo On jest przecież po mojej stronie.”I Pan Bóg rzeczywiście przychodzi i pociesza, ale nie zawsze tak jak my byśmy tego oczekiwali. Dlaczego? Bo zna nas lepiej niż my sami, przenika serce człowieka i wie, że każdy potrzebuje czego innego. Św. Marta była zmartwiona, tym jak przyjąć Jezusa – Jego pociecha, była dość trudna ; „potrzeba mało, albo tylko Jednego(...) obierz najlepszą cząstkę”. Marta może nawet nie doświadczyła zrozumienia. Pan nie ulżył jej niepokojowi, ale podpowiedział jak z niego wyjść. Do niewiast podczas swej drogi krzyżowej podszedł ze współczuciem, ale zaznaczył, że same łzy płyną z niewłaściwego powodu. Jezus potrafił przytulić, jak to czynił z dziećmi, zechciał też pocieszyć matkę z Nain wskrzeszając jej syna, umiał zapłakać nad Jerozolimą, czy grobem Łazarza, ale nigdy nie bał się nazwać prawdy po imieniu. On jest Prawdą a w Nim pełnia radości. Zły natomiast jest ojcem kłamstwa, niepokoju i smutku.
Pan Bóg nie zawsze pociesza od razu, emocjonalnie, czasem jest ciemno i słowa człowieka obok nie rozwiążą stanu strapienia. Warto o tym wiedzieć, by na siłę nie rozśmieszać kogoś kto przeżywa np. „noc zmysłów” lub załamanie nerwowe. Potrzeba czasu, ofiary i modlitwy. Świadectwo mojej wierności Bogu mimo trudnych doświadczeń, również może być umocnieniem dla kogoś, kto przeżywa jakiś kryzys. Ojciec Święty Franciszek w liście „Radujcie się” zachęca, by nieść światu czuły uśmiech Boga: „Dzisiaj ludzie potrzebują z pewnością słowa, ale przede wszystkim pragną, abyśmy świadczyli o miłosierdziu, o czułości Pana, rozgrzewającej serce, budzącej nadzieję, pociągającej ku dobru”.
Wszystko przez co Pan Bóg nas przeprowadza ma nas do Niego przybliżać. A dla mnie wielką pociechą jest liczne grono błogosławionych, którzy nieraz płakali – a teraz w niebie doświadczają pocieszenia..
„Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?” Hi 2,10. Łatwiej okazać miłosierdzie względem kogoś niż siebie. A to jedyny uczynek, który wprost odnosi się do mnie samej. Nikt za mnie nie zmierzy się z tym wyzwaniem.
Dziś rośnie w nas przekonanie, że należy mi się wszystko co najlepsze: dojrzali rodzice, wyrozumiali nauczyciele, idealnie zgrana klasa, świetnie płatna praca, perfekcyjna figura i zdrowie. Mężowi i dzieciom też nie można niczego zarzucić, a wspólnota to koniecznie bez skazy, spełniająca moje oczekiwania i potrzeby itd...
W zasadzie coraz częściej to już od dziecka jesteśmy nastawieni na branie, nie na dawanie. I to na branie tego co wygodne, przyjemne, idąc po linii uczuć i odruchów. Zwrot typu; „akceptacja rzeczywistości”, „przyjęcie trudów”, budzi co najmniej niechęć, opór, bunt, poczucie niesprawiedliwości a niejednokrotnie agresję – bo przecież „nie zasługuję na krzywdę”.
Tymczasem Jezus proponuje drogę krzyża. Drogę ofiary Miłości, która jest cierpliwa, wszystko znosi, wszystko przetrzyma. Tylko ten, kto potrafi cierpieć będzie mógł autentycznie się cieszyć. Chrystus uczy przyjmować Miłość która jest piękna, ale i bolesna. Sam ukazuje to swym życiem, podejmując mękę i śmierć, która de facto Mu się nie należy. Nie krzyczy, nie broni się. Przyjmuje cicho, spokojnie, nie bez lęku, ale z zaufaniem Ojcu. Zachęca nas,by „brać to jarzmo na siebie i uczyć od Tego, który jest cichego, pokornego serca, bo to niesie prawdziwe ukojenie” Mt 11,29. Hiob powie: dał Pan, zabrał Pan. Oto wolność i zaufanie do jakiego nam trzeba dorastać.
Cierpliwość to określenie, którego również wolelibyśmy uniknąć, bo przecież kojarzy się z jakimś napięciem, konsekwencją, stałością, o którą dziś tak trudno. Z umiejętnością czekania, może nawet poczuciem straty czasu, kiedy świat proponuje tyle ofert za kliknięciem jednego klawisza... trudno nam czekać, tym bardziej, gdy boli chcielibyśmy wziąć proszek przeciwbólowy, by skrócić dyskomfort. I nasuwa mi się tu świadectwo pewnego gimnazjalisty, gdy pytałam młodzież czy odnajdują w swoim życiu jakiś dowód na istnienie, prowadzenie przez Pana Boga odpowiedział bez namysłu: „Tak, cieszę się, że On jest ze mną. Będąc dzieckiem bardzo chciałem mieć dużo rodzeństwa, ale kiedy miałem 6 lat, moja mama zachorowała i zmarła...” - myślę sobie co on mówi, ale chłopak kontynuuje - „minęło trochę czasu, mam nową rodzinę, pięcioro braci i sióstr.” On umiał czekać. To jest miłosierdzie. W jego wypowiedzi nie było nuty żalu, żadnej skargi. To jest dojrzałość wiary przebijająca niejednego dorosłego.
Czy wierzę, że cierpienie to wcale nie musi być kara? Ostatnio w kazaniu usłyszałam, że Pan wybiera do dźwigania krzyża tych najlepszych, najmocniejszych- by przez ich męstwo i wytrwałość objawiła się wielkość Jego chwały. Jeśli powiem; TAK na KRZYŻ, wtedy dopiero zaczną się dziać cuda...
„Panie ile razy mam przebaczyć, czy aż siedem razy? Nie mówię ci, że aż siedem razy,
ale zawsze...” Mt 18, 21-22
Minęło kilka tysięcy lat od starotestamentowego hasła: oko za oko... a człowiek dalej uparcie wierzy, że ludzką miarą wszystko lepiej zmierzy, obiektywnie oceni, będzie sprawiedliwszy. Jezus uczy patrzeć,dalej. Jeśli ktoś cię uderzy w jeden policzek, nie oddawaj, nadstaw drugi, prosi cię o płaszcz, nie broń mu i szaty, módl się za tego, kto cie oczernia, dobrze czyń – jeśli nawet ktoś cię nienawidzi. Trudna to lekcja. Potrzeba wielkiej wewnętrznej równowagi i dojrzałości, by znieść niesprawiedliwość. Jeszcze znieść ból zaciskając zęby jakoś można, ale jakby tak dopaść winowajcę... Przebaczenie boli. „Puszczenie kogoś wolno”, kto mnie źle ocenił, potraktował boli. Każdy tę sytuację przeżyje po swojemu:
- melancholik, będzie miał pokusę by rozdrobnić dany cios na czynniki pierwsze,
- choleryk huknie, z potrzebą podwójnego oddania,
- sangwinik może początkowo sytuację obróci w żart, ale i tak pod uśmiechem, odczuje „ukłucie serca”...
- a flegmatyk jak już się zorientuje co zaszło, to będzie tak trwał przez dłuższy czas...
Niby nie chcemy cierpieć, a jakoś zbieramy i pielęgnujemy te nasze urazy, podsycamy, kolorujemy, powiększamy, gnębimy przez nie siebie, innych, Pana Boga – zamykamy Mu drogę, by nam przebaczył „jako i my przebaczamy naszym winowajcom”? Rozpamiętujemy zło, a miłość nie pamięta złego. Pan Jezus na krzyżu nie wypomina wszystkich swych bolączek, od tego że nikt Go nie chciał przyjąć jako niemowlaka, przez to że był postrzegany jako nieślubny, obcokrajowiec, uciekający przed zazdrosnym „politykiem”, żadnej pretensji, że był głodny, odrzucony, że ludzie to hipokryci, którzy raz krzyczą: „hosanna”, a raz; „precz, wolimy Barabasza”. Nie. On całe to doświadczenie podsumowuje jednym zdaniem: Ojcze przebacz im!
Pan Bóg nas nie kamienuje, odpuszcza – tak jak to zrobił z grzeszną kobietą.
Podaruj miłosierdzie. Daruj Bogu, daruj ludziom, daruj sobie...
„Wszystko o co prosicie w modlitwie stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie. A kiedy stajecie do modlitwy, przebaczcie jeśli macie coś przeciw komu...” (Mk 11,24). Wierzę, że nie przypadkowa jest kolejność uczynków miłosierdzia, ani też nie przypadkowy ten fragment Ewangelii. Pan Bóg, który zna nasze potrzeby zanim jeszcze zdążymy je wypowiedzieć, wie, że nie byłyby one dla nas dobre – póki będą nami sterowały nieuregulowane sprawy, zazdrość, chęć odwetu.
Jezus umiał się modlić, bo kochał. Kiedy nam w czymś jest trudno, to znaczy, że za mało kochamy. Chrystus w modlitwie arcykapłańskiej bardzo dosadnie uczy jak się modlić. Uwielbia Ojca za to, że daje nam życie wieczne, za to, że możemy poznawać i doświadczać Jego obecności i miłości. Prosi o łaskę, aby wypełniać Boże dzieła. Prosi za ludźmi, za apostołami, za całym Kościołem, pragnie by do Niego przynależał. Jezus prosi Swego Ojca, by nas uświęcał w prawdzie, zachowywał od złego i obdarzał pełnią radości wynikająca z więzi jedności miedzy ludźmi i Bogiem.
Każdemu potrzeba modlitwy, ona naprawdę ma moc. Ostatnio takim utwierdzeniem w tym przekonaniu, była dla mnie sytuacja pewnej siostry, której trudno było poradzić sobie z uczniami gimnazjum, ale mówi: "Niech krzyczą, niech mnie wyzywają, co lekcja modlimy się Koronkę do Miłosierdzia Bożego". Trochę im to nie pasowało, ale siostra wiernie modliła się z nimi i za nich. Po jakimś czasie mówi: "Wiesz zobaczyłam taki błysk w oczach jednego, po lekcji podchodzi do mnie i dzieli się; „Siostra, obudziłem się w sobotę i mi przyszła taka myśl; pomódl się Koronkę...” Dziwne? A może po prostu Boże. Modlitwa wstawiennicza bardzo pomaga. Modlitwa rodziców za dzieci, ich błogosławieństwo. Proste słowa, zawołanie do Pana Boga. Sama tego doświadczyłam, gdy po oblanym egzaminie na prawo jazdy, pojechaliśmy z parafią do Leśniowa. Pamiętam, że jak już wszyscy wyszli, to została ze mną jedna koleżanka i mówi tak: „Pun Buczku, ona (pokazała na mnie) jutro mo egzamin, prosza pomóż jej zdać. Amen.” I zdałam:)
Każdy z nas ma też taką swoją duchową drogę, jakieś wewnętrzne przynaglenie, by kogoś bardziej omodlić. Pięknymi inicjatywami są np: stokrotki – modlące się za kapłanów, róże różańcowe, duchowe adopcje nienarodzonych dzieci, których życie jest zagrożone, pragnienie zyskiwania odpustów i ofiarowywanie ich za dusze w czyśćcu cierpiące. Wierzę, że ci którym teraz pomagamy w wejściu do nieba, wyjdą nam na przeciw kiedy przyjdzie nasz czas.
Kiedy przy wieczornym rachunku sumienia uzmysławiam sobie, że dziś z tymi uczynkami to było nie najlepiej, to zawsze pozostaje ten ostatni: modlitwa. Jeśli nie stać mnie na Miłosierne Słowo, nie mam okazji do Miłosiernego uczynku, to trzeba nie ustawać w rozdawaniu miłosierdzia poprzez wołanie o nie do nieba!