Edmund może być patronem tych, co pędzą do wielkich celów, zapominając, że dobre przeżywanie tak zwanej szarej codzienności przynosi często efekty dużo bardziej spektakularne niż najbardziej spektakularne męczeństwo.
Popularny dziennikarz i prezenter wydał kolejną świetną książkę. Tym razem o świętych, i to takich, „do których nie ma kolejki”, a więc o zapleczu ekstraklasy. To znaczy są to „gracze” najwyższego poziomu, ale jeszcze nie wylansowani. Tytuł książki „Święci codziennego użytku” mówi sam za siebie. Hołownia podsuwa nam postacie „zakumplowanych” z nim świętych, otwarcie zachęcając do korzystania z ich oferty, bo każdy z nich ma swoją specjalizację i chętnie pomoże, gdy tylko się do niego (do niej) zwrócimy.
„Święci codziennego użytku” nie są hagiograficznym, przeładowanym datami, przesłodzonym nudziarstwem, zaczynającym się obowiązkowo od zdania: Święty X. urodził się …, gdzie w gąszczu faktów trudno nam nieraz zrozumieć, dlaczego ktoś dostał się na ołtarze. Jak ktoś został świętym, to wiadomo, że musiał się urodzić. Szymon intuicyjnie doskonale wyczuwa to, co w postawie opisywanego świętego było najwspanialsze, najwartościowsze i co jest do zaaplikowania dla współczesnego chrześcijanina. Pisze przy tym – jak to on – błyskotliwie, niekonwencjonalnie. Przekonuje, iż mogą być nam, ziemianom, bardzo pomocni, w zakresie swoich „specjalizacji”.
Naszego Patrona, bł. Edmunda Bojanowskiego, zaliczył do grupy „Spece od zarządzania z Bank of Haeven”. Zaczyna tak: „Był taki trochę dziwny: chudy, smutnawy, z bródką. Okularki okrągłe, zawsze w tym surducie. Zasadniczo: nie jest to facet, z którym – gdy go zobaczysz na portrecie – od razu czujesz pokrewieństwo dusz i chciałbyś o nim wylewać radości i żale. Ale ten posępny chudzina to był jednak gość! Nie dość, że stworzył spójną metodę wychowawczą dla poobijanych życiowo dzieciaków, to jednocześnie (on, świecki) założył zakon, który w chwili jego śmierci liczył około stu sióstr, a dziś ma ich trzy tysiące! Współcześni biznesmeni mogliby uczyć się od Edmunda przygotowania kadr, budowania sieci franczyzobiorców, zarządzania nie tylko kryzysem, ale i (co dużo trudniejsze) sukcesem, tworzenia organizacji maksymalnie elastycznej, więc odpornej na kryzysy i wstrząsy. Słowem – Edmund to XXI wiek w ciele i przebraniu dziewiętnastowiecznego ziemianina”.
Szymon tak rekomenduje Bojanowskiego: „Edmund może być patronem tych, co pędzą do wielkich celów, zapominając, że dobre przeżywanie tak zwanej szarej codzienności przynosi często efekty dużo bardziej spektakularne niż najbardziej spektakularne męczeństwo. Zakolegowanie się z nim może pomóc w nauczeniu się podstawowej w dzisiejszym świecie survivalowej umiejętności: dzielenia rzeczywistości na mniejsze porcje”.
"Początkowo tylko słyszałem, że taki święty istnieje, ale ten cały XIX-wieczny out feet, z którym on występuje na swoich portretach był dla mnie trochę odstraszający. Gdy potem zacząłem o nim czytać i dowiadywać się o nim od sióstr, zrozumiałem, że jest to nieprawdopodobna, niezwykła postać. To wizjoner, który wyprzedził swoje czasy. W Kościele XIX wieku, który był niesłychanie sformalizowany, sklerykalizowany i skoncentrowany na ideale trzech bieli: hostii, dziewictwie i papiestwie, pojawia się świecki człowiek, który proponuje niewiarygodną rewolucję.
Po pierwsze – zakłada żeńskie zgromadzenie. Po drugie – tak fantastycznie mówi o wolności ludzkiej, o tym, że jak będzie wolność w miłości, to tak naprawdę wszystko się ułoży w każdej wspólnocie.
Mamy do czynienia z kompletną osobowością, z człowiekiem, który– myślę – odnalazłby się dzisiaj jako multiinstrumentalista duchowy, który tak naprawdę żył, oddychał, miał w głowie XXI wiek żyjąc w dziewiętnastym.
Rzadko kiedy mamy do czynienia z taką perłą, z tak wyrazistym skarbem, osobowością, o której warto dzisiaj opowiadać, warto przypominać. Bo to nie był jakiś wymalowany pan w binoklach i surducie, którego z nas nikt nie widział i który kojarzy się ze starymi czasami, tylko naprawdę nowoczesny człowiek".
Grzegorz Polak