Serca nie oszukasz, czyli jak Bóg zatapia w miłości
Serca nie oszukasz, czyli jak Bóg zatapia w miłości

Gdy myślę o swoim powołaniu, często nie mogę pojąć, że moje życie potoczyło się w taki sposób, śmiało mogę powiedzieć- cudowny sposób, bo Jezus wprost zatopił mnie w Swojej Miłości.

 

Taniec, żeglarstwo i Pan Bóg


Pochodzę z pięknego podlaskiego miasta, z Siedlec. Urodziłam się i wychowałam w wierzącej i patriotycznej rodzinie, mam dwójkę starszego rodzeństwa. Od dzieciństwa bliska mi była rodzinna modlitwa w domu, zwłaszcza wspólne czytanie Pisma Świętego przed niedzielnym obiadem.  Moi rodzice twierdzą, że zawsze było mnie wszędzie pełno, dlatego moja decyzja wzbudziła szok wśród otoczenia. Siostry zakonne znam od urodzenia, ponieważ moja rodzina przyjaźni się z mniszkami benedyktynkami od nieustającej adoracji Najświętszego Sakramentu, dlatego życie zakonne nigdy nie było mi obce, ale do głowy by mi nie przyszło, że mnie również Pan Bóg powołał. Od 3 roku życia zajmowałam się tańcem nowoczesnym, które obok żeglarstwa stało się moją ogromną pasją. Wiele godzin spędzałam na treningach i mistrzostwach. Dla Pana Boga, oprócz niedzieli, czasu raczej nie miałam. Pomimo religijnej atmosfery w domu, ja sama określiłabym się mianem niedzielnego katolika. Zmieniło się to, gdy wyjechałam z moją siostrą i mamą na Światowe Dni Młodzieży do Kolonii. Tam poznałam grupę ludzi z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Nie trzeba mnie było długo namawiać, żebym do nich dołączyła. Zaczęłam regularnie jeździć na spotkania do parafii prowadzonej przez Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Tam po raz pierwszy doświadczyłam osobistego spotkania z Jezusem.


Bóg mówi w ciszy


Zaczęły się różne KSMowe zjazdy, szkolenia, piesze pielgrzymki, nocne czuwania… Na jednym z Festiwali Życia w Kodniu poznałam siostry służebniczki z Katowic, jedna z nich prowadziła moją grupę dzielenia. Tak zaczął się mój kontakt ze służebniczkami. Jednak w moim sercu nie było jeszcze myśli o powołaniu. Ale pewnego razu, podczas Zjazdu Młodzieży Oblackiej NINIWA w Iławie jeden z ojców podczas konferencji użył słów, które odczytałam wprost do siebie: „możesz go bardzo kochać, ale nagle czujesz, że to nie jest to”. Jeszcze nie potrafiłam nazwać tego, co wtedy się ze mną działo. Pamiętam, że zdenerwowały mnie te słowa, poszłam do kościoła szukać „spokoju”. Tam przed nosem przeszła mi służebniczka, więc wyszłam na zewnątrz, gdzie spotkałam… służebniczkę! Była wtedy postulantką- po krótkiej rozmowie spytała mnie, czy myślałam kiedyś o życiu zakonnym. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie,  skoro od kilku minut myślę, więc potwierdziłam. Wtedy owa postulantka zaprosiła mnie na weekend do Panewnik, by z bliska przyjrzeć się jak wygląda codzienne życie sióstr. Pojechałam. Weszłam do kaplicy rekolekcyjnej, gdzie znajduje się obraz Serca Jezusa, którego oczy zawsze patrzą prosto w oczy człowieka, bez względu w jakim miejscu kaplicy się znajdzie. Wspomniana już postulantka powiedziała mi, że Pan Bóg mówi w ciszy, dlatego zostawi mnie tu na godzinę. To była godzina walki, ale zwycięskiej walki. Bałam się tego spojrzenia Jezusa, więc zmieniałam miejsca w kaplicy, ale to nic nie dało. ON po prostu patrzył i wtedy bardzo głęboko w sercu usłyszałam słowa: „tu jest twój dom i tu będziesz szczęśliwa”. 


Nie wystarczy zachwyt, potrzebna jest wiara


Odpowiedziałam Bogu, że jestem szczęśliwa- mam kochającą rodzinę, chłopaka, wymarzoną szkołę, plany na przyszłość... Jak mogłabym zostawić ludzi, miejsca i sprawy, które kocham? Ale w środku wiedziałam jednak, że nie jest to jeszcze to, do czego jestem naprawdę wezwana. Dziś wiem, że zamiast wielu miłości jest JEDNA, a w Niej wszystko inne. Ten wzrok i słowa Jezusa sprawiły, że nie mogłam, nie chciałam się opierać. Powiedziałam swoje „Tak”. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiej radości i pokoju w sercu. Był to 24 maja, czyli wspomnienie Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, tego dnia siostry modliły się nieustanny różaniec, a w dodatku 24 maja przypadają imieniny Estery, czyli mojego imienia zakonnego. Przypadek? Nie dla mnie! Po powrocie do domu miałam jeszcze rok do wstąpienia, ponieważ to wszystko działo się pod koniec drugiej klasy liceum. To był rok trudny, nieraz targały mną myśli, że to nie jest powołanie, ale jakieś szalone głosy w mojej głowie. Jezus mnie jednak pochwycił i poprowadził bardzo konkretnie, przez Słowo Boże, spotkanych ludzi. Od początku towarzyszyły mi słowa z listu św. Jana: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam”. Nie wystarczyło samo doświadczenie i zachwyt, ale również wiara- zaufanie, podjęcie świętego ryzyka.


Bóg wyprowadza na morze


W klasie maturalnej zaczęłam jeździć na skupienia do Warszawy i Siedlec. Po maturze, 26 sierpnia 2009 roku, w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej, wstąpiłam do Zgromadzenia. Jestem wdzięczna Panu za Jego miłość i szaloną odwagę, by powołać właśnie mnie. ON zna moje grzechy, a mimo to mnie powołał! Dziś mam łaskę towarzyszyć młodym dziewczynom rozeznającym swoją drogę życia i widzę, że Pan Bóg wciąż rozrzuca ziarna powołania, wyprowadza statek naszego życia na morze swoich dróg. I za to niech będzie uwielbiony! A tym, którzy boją się podjąć ryzyka, dedykuję słowa piosenki Maleo Reggae Rockers: „Przed czym uciekasz? Czego tak szukasz? Wiem, że czego byś nie zrobił- serca nie oszukasz”.

 

s.M. Estera Andrzejewska