Obecnie w kościele powszechnym przeżywamy Rok Życia Konsekrowanego. Dlatego też pragniemy dzielić się darem, który otrzymujemy od Boga - powołaniem. Jest to dar od Boga, niczym niezasłużony, ale jest także darem darowanym po to, aby nim się dzielić i świadczyć o tym, jak wielki o dobry jest Bóg i jak bardzo osobiście i niepowtarzalnie prowadzi każdego powołanego. Chcemy uchylić rąbka tajemnicy serc powołanych i podzielić się drogą naszego powołania. Tym, co czyni Bóg, jak znajduje klucze do ludzkich serc i jak to jest kiedy odddaje się Bogu życie.
„Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego Jezus ujrzał (…) przywołał (…) a oni poszli za Nim” (Mk 1,16). Mówiąc o powołaniu dotykamy tajemnicy miłości Boga do człowieka. Trudno powiedzieć dlaczego Bóg powołuje i trudno określić sam moment powołania, bo on dokonuje się w głębi serca człowieka. Myślę, że powołanie to skarb, który Jezus nam daje i zaprasza do wspólnego jego odkrywania. Dzieląc się swoim powołaniem mogę jedynie opowiedzieć o swojej drodze odkrywania tej wielkiej Tajemnicy Miłości.
Sięgając wstecz do moich lat dzieciństwa pamiętam, że zawsze chciałam zostać księdzem. To było moje ogromne marzenie. Z biegiem lat zrozumiałam, że nie mam nawet najmniejszych szans, by być ministrantem. Powiedziano mi wtedy, że dziewczynki mogą pójść do klasztoru i zostać zakonnicą. Jakoś mnie to nie przekonało.
Mijały lata, zmieniały się zainteresowania, a w sercu odzywała się myśl o życiu zakonnym.Dziwne – bo przecież czułam, że nie chcę być siostrą. Myślałam, że klasztor jest dla osób wybitnych, świętych … a do nich było mi daleko. Życie zakonne znałam tylko z fimów i książek. W głowie miałam tysiące argumentów na nie, a w głębi serca było coś zupełnie innego, coś czego wtedy tak do końca nie umiałam nazwać.
W szkole średniej wraz z koleżankami pojechałam do Panewnik na dzień skupienia. Zobaczyłam ogromny klasztor, duże korytarze, kaplicę… i mnóstwo sióstr. Patrzyłam na to co się dzieje badawczym okiem. Potem było kolejne skupienie, rekolekcje, a serce zaczynało jakby topnieć. Widziałam wiele sióstr, młodsze, starsze, schorowane, naznaczone krzyżem cierpienia, jednak wszystkie miały coś wspólnego – uśmiech, radość, pokój, prostotę. Wiedziałam, że ich życie za klauzurą nie jest usłane różami, a pomimo to były tak radosne. Pomyślałm, że chcę żyć tak samo pięknie jak one, że chcę poznać tę tajemnicę szczęścia.
Zaczęła się walka z samą sobą. Mnóstwo rodzących się obaw, pytań. Jezus nie zostawił mnie samą. Na drodze rozeznawania powołania stawiał ludzi, dawał znaki, które były niczym światełka wskazujące na cel do którego dążyłam. Mocnym przeżyciem była dla mnie peregrynacja obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w mojej rodzinnej parafii. Czekałam na ten dzień z wielką nadzieją, że właśnie Maryja da mi jasną odpowiedź co do dalszej drogi mojego życia. Wiele godzin spędziłam w kościele, modliłam się, a Maryja zdała się milczeć – jakby przez tą cichą obecność chciała powiedzieć: "Zaufaj". Rok później Maryja dała mi odpowiedź. Pamiętam jak szłam ulicą, tą samą, którą przechodziło tysiące ludzi, na drodze coś przykuło moją uwagę. Coś co wyglądało inaczej. Schyliłam się i podniosłam … cudowny medalik Maryi Niepokalanej. To było jedno z wielu światełek jakie Jezus zapalił na mojej drodze.
2 lutego 1999 roku w dzień życia konsekrowanego złożyłam na ręce Matki Prowincjalnej prośbę o przyjęcie mnie do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP NP. Jako datę wstąpienia Matka wyznaczyła niedzielę 1 sierpnia. Tego dnia, kiedy zamknęła się za mną furta klasztorna wiedziałam, że podejmuję trudną drogę, ale drogę wiodącą do szczęścia. Poczułam się jak w domu.
Po okresie formacji podstawowej, która trwała 3 lata złozyłam Pierwszą Profesję. Tego dnia włożyłam habit zakonny i otrzymałam imię sM Klarysa. W pierwszych latach życia zakonnego została skierowana do naszego klasztoru w Częstochowie, a następnie pracowałam w ogrodzie w Panewnikach. Nadszedł kolejny etap mojego życia. Roczny wyjazd do Warszawy, by przygotować swoje serce do złożenia Wieczystej Profesji. Wtedy nie wiedziałam, że będzie to dla mnie czas cierpienia i zmagania się z chorobą. Kiedy 2 sierpnia 2008 roku stałam przed Bogiem, by oddać się Jemu na zawsze wiedziałam, że nie mam nic, że nawet to co bliskie każdemu człowiekowi – życie i zdrowie nie należy do mnie. W takim ogołoceniu powiedziałam Jezusowi, że oddaję się Jemu całkowicie i na zawsze.
W Zgromadzeniu pełniłam różne posługi. Byłam ogrodniczką, furtianką, zakrystianką, referentką misyjną, posługiwałam w naszej bibliotece, domu rekolekcyjnym. Aktualnie nadal jestem w Panewnikach pełniąc posługę przełożonej wspólnoty domu, tego samego, którego furtę przekroczyłam 16 lat temu.
Nie wiem co czeka mnie jutro, co będzie za tydzień, za rok, ale wracając do początki wiem jedno: dla TEJ MIŁOŚCI warto oddać swoje życie.
s.M. Klarysa Kuś