Listopad to miesiąc, w którym odwiedzamy cmentarze, zapalamy znicze na grobach naszych bliskich. Myślimy o tych, którzy już odeszli. Nie ma ich wśród nas. Przeszli na drugą stronę. Wspominamy chwile spędzone z nimi. Czas ten pobudza nas do refleksji nad przemijaniem i kruchością ludzkiego życia. Nas kiedyś czeka ten sam los. Nadejdzie czas, gdy śmierć będzie naszym udziałem.
O śmierci myślimy niechętnie. Spychamy ją na krańce świadomości, traktujemy jak najgorszego wroga, zwalczamy na każdym kroku, mając wciąż nadzieję, że pewnego dnia ogłosimy nad nią ostateczne zwycięstwo... Śmierć… Niewielu nad nią się zastanawia. Ci, którzy o niej mówią, często uważani są za pesymistów, a przecież każdy kolejny dzień życia przybliża nas nieuchronnie do chwili, w której staniemy wobec niej twarzą w twarz. Nie da się jej uniknąć. Można tylko starać się o niej nie myśleć. Ale rzeczywistość śmierci i tak w końcu nas dosięgnie.
Dzisiejsza kultura promuje młodość. Mamy do czynienia ze swoistym jej kultem. Wszyscy chcą być młodzieżą. Często dorośli ubierają się w młodzieżowe ubrania, starają się zachowywać jak młodzież. Ideałem, do którego dąży większość tak zwanego cywilizowanego świata, jest długie życie w młodym i sprawnym ciele. Chcemy być piękni, gibcy, szczupli, zręczni, zdrowi... Jak długo się da. Najlepiej wiecznie. Uprawiamy zatem sporty, zdrowo się odżywiamy, pakujemy w siebie odżywki, na siebie zaś kosmetyki i z niepokojem patrzymy w lustro, szukając wprawiających w panikę oznak upływu czasu. I nie ma w tym właściwie nic złego (w zdrowym ciele, zdrowy duch), pod jednym wszakże warunkiem - nie wolno zapomnieć, że czas płynie niezależnie od naszych chęci, a śmierć nadejdzie, nawet mimo zdrowej diety i braku nadwagi. Bez najmniejszych wątpliwości, śmierć jest tym, co czeka każdego, komu dane było się narodzić. Stwierdzenie to, choć przerażająco banalne, zasługuje jednak na uwagę. Bo choć wszyscy zdajemy sobie sprawę z naszej śmiertelności, to niewielu z nas przyjmuje ją bez zastrzeżeń i w pełni akceptuje.
Śmierć jest przejściem do innego życia, którego nie da się porównać z niczym tu, na ziemi, dlatego warto żyć tak, aby je zdobyć. Dlatego trzeba pytać o śmierć i mieć świadomość jej nieuchronności. To pozwoli lepiej przeżyć i spożytkować czas, który został nam dany. Pozwoli nam już teraz cieszyć się szczęśliwym życiem; a nie gonić za tym, co i tak przeminie, pozwoli zabiegać o to, co ma prawdziwą wartość.
Kiedy myślę o śmierci, myślę o człowieku. Przychodzą mi na myśl konkretni ludzie, mający swe imię jedyne i swoją jedyną historię. Myśląc o śmierci, zastanawiam się nad losem ludzkim w ogóle. Człowiek tak wiele chciałby przeżyć i objąć, wziąć i dać, budować i upiększać. I choć niekoniecznie w imię ambicji, lecz w imię po swojemu rozumianego dobra, które tworzy, gotów jest do ofiar, do walki, by bronić swoich planów, by upominać innych, pouczać. Tak często, choć wierzący, żyjemy jakby całe nasze życie tutaj miało się wyczerpać. Jakby słowa Koheleta nas absolutnie nie dotyczyły, jakbyśmy tylko my byli na świecie i jakby wiatr nie wiał kolistą drogą i nie powracał na drogę swojego krążenia; jakby słońce nie wracało na swoje miejsce i jakby historia nie lubiła się powtarzać w kolejnych odsłonach. A przecież wszystko ma swój czas: noc i dzień, siew i żniwa, narodziny i śmierć, budowanie i burzenie, płacz i radość, pieszczoty cielesne i powstrzymywanie się od nich, mówienie i milczenie, wojna i pokój.
Myślę też o nas: kto wcześniej przejdzie na drugą stronę i co zabierze ze sobą:
- swoją pracę, często cichą, niewidoczną, nie najlepiej opłacaną, nie dość hojnie nagradzaną, a zajmującą niekiedy serce bardziej, niż by to wydawało się koniecznym;
- dobry stosunek do ludzi, współpracowników – tych przychodzących osobiście i tych, którzy kryją się za prośbami wyrażonymi w listach, telefonach czy e-mailach;
- bogactwo i ciężar życia małżeńskiego, rodzinnego, wspólnotowego…
- więzy przyjaźni, nieśmiałe koleżeństwo, miłość.
Kiedy nadejdzie czas przejścia na drugą stronę, obyśmy byli gotowi i mieli w sobie odrobinę więcej dobra niż błędów i słabości; by szala dobrych uczuć i czynów przeważyła, uchylając nam wrót ku życiu wiecznemu.
Kiedy myślę o śmierci, myślę też o sobie:
- ileż Bóg mi dał, ile zawierzył, a ile z tego umiałam Mu oddać, pomnożyć?
- kiedy naprawdę moje życie jest Bogu konsekrowane, a więc Jemu poświęcone, Jemu oddawane, a kiedy tak nie jest?
- czy zawsze pamiętam, aby być znakiem – sakramentem, czy może staję się mgłą zakrywającą komuś horyzont zbawienia?
Myślę o własnej śmierci, której nadejścia nie chciała bym przegapić, i o własnym pogrzebie, aby dla nikogo nie był kłopotem oraz o grobie, aby czasem się ktoś nad nim zatrzymał.
I wreszcie, kiedy myślę o śmierci, to myślę o Chrystusie:
- o Jego posłuszeństwie wobec Ojca;
- o Jego miłości do wszystkich ludzi (Jana i Piotra, Magdaleny i Zacheusza; Łazarza, Marty i Marii,
- do nie pochodzących z Narodu Wybranego, do zdrowych i chorych, do wrogów i przyjaciół,
- do prostych rybaków i uczonego Nikodema…
myślę:
- o Jego cierpieniu,
- o nie osądzaniu innych,
- o nieustannym objawianiu prawdy,
- o obietnicy miejsca dla każdego człowieka w domu Ojca;
myślę:
- o opuszczeniu Go przez Apostołów,
- o przyjęciu niesprawiedliwego wyroku,
- o Jego na krzyżu rozpostartych ramionach, obejmujących każdego człowieka i cały wszechświat,
- o Jego: "Ojcze, odpuść im...",
- o Jego: "W ręce Twoje Panie..."
i na koniec:
- o Jego zmartwychwstaniu oraz obietnicy powrotu.
I pomimo tego, że kolistą drogą wieje wiatr i życie ludzkie w swej istocie nie zmienia się przez wieki, to jednak każdy ludzki los jest jedyny, niepowtarzalny i ma własne imię.
I wierzę, że Jezus Chrystus, który zna imię każdego z nas, powróci,
aby nas oddać Ojcu Niebieskiemu i aby nas wszystkich uwiecznić!
Hiob wyraża to słowami, które przyjmujemy za swoje:
"Ja wiem, że Wybawca mój żyje,
na ziemi wystąpi jako ostatni... me szczątki skórą odzieje i w moim ciele Boga zobaczę".
Kiedy więc myślę o śmierci...
to mam nadzieję na zmartwychwstanie i życie w Domu Ojca,
a więc myślę - o życiu...
s.M. Dalmacja Bryś