Nie musi być i nie będzie w życiu tylko dobrze. Co więcej, nie jest to dobry znak, kiedy w życiu jest tylko dobrze. Ale to nie okoliczności czynią życie dobrym, lecz sposób w jaki żyjemy, jaką odpowiedź dajemy temu, co przychodzi.
Migawka z pewnego spotkania – "dobrze już było"
Inspiracją do postawienia takiego pytania stało się ciekawe i zwyczajne spotkanie. Spotkanie ze starszą osobą, dla której postawienie każdego kroku wiązało się z dość dużym wysiłkiem i było niemożliwe bez oparcia się o kulę. Widać było, że doświadczenie niemocy, trudu i bezradności jest powszednim chlebem. Wydaje mi się, że określenie cierpienia mianem chleba powszedniego jest w tej sytuacji czymś jak najbardziej adekwatnym. Tak jak siła rodząca się z chleba, tak była to osoba zaradna w cierpieniu. Widziałam także bezradność wobec wielu spraw codzienności. Swoista zaradność w bezradności. Rzucało się jednak w oczy iskrzące się życie w postawie człowieka przeżywającego czas gasnącego zdrowia, sił, wieku: życia. Pomyślałam wtedy o iskrzącym się życiu w czasie, gdy przygasa ognisko życia… Przecież tak często się ciśnie myśl, że nie może być dobrze, gdy jest niedobrze. A jednak, wspomniany starszy człowiek potrafił rozeznać co jest dobre w tym co niekoniecznie jest dobrym stanem życia. Pochylony człowiek, drżące ręce, oparte o kulę, problem z chodzeniem, ale zobaczyłam nagle osobę niosącą starą, porcelanową, piękną filiżankę z gorącą kawą dla gościa. Naturalnie zerwałam się z miejsca, aby pomóc, ale usłyszałam niespodziewanie słowa, które mnie zaskoczyły i przyznam, że wprowadziły w konsternację: „Proszę mi pozwolić, to mogę jeszcze zrobić”. Nie było łatwo usiąść, ale czułam, że to najlepsze co mogę w tym momencie zrobić. Po chwili w trwającym jeszcze we mnie poruszeniu zapytałam o zdrowie, samopoczucie i otrzymał drugi kubeł zimnej wody: „Dobrze już było. Czy dobrze, czy niedobrze… Życie jest dobre i trudne”. Uśmiechnięte oczy, pochylona postawa pełna łagodności, chory człowiek świadomy swojej niemocy i drżące ręce… zatroskane o drugiego. Norma życia, cud, wezwanie? Po chwili okazało się, że wiara…
Wierzę nie dlatego, że tak jest łatwiej - wierzę, pomimo że jest trudno
Jak żyć, kiedy dobrze już było? Siła życia nie jest w zdrowych nogach, młodym ciele czy wystawnym i wygodnym standardzie życia. Siłę do życia czerpie się z tego, co jest większe od życia, poza życiem, nad-życiem. Wtedy dopiero można czerpać. Z pustego i Salomon nie naleje. Co jest nad-życiem, poza nim, co go przewyższa? Tak w jednym słowie - wiara. I nie dlatego, że jak ktoś wierzy to jest mu łatwiej (choć i tak bywa). Bo jak ktoś wierzy, to jest tylko dobrze. Wiara pomaga, owszem, ale nie to jest celem. Nie żyję wiarą, bo to się opłaca, bo dobrze wpłynie na moje samopoczucie czy uśmierzy lęki egzystencjalne. Więc, po co wierzę? Wiara to przylgnięcie do tego, co mnie do głębi absorbuje. Wiara zajmuje, czyni zajętym życiem. Wierzę nie dlatego, że tak jest łatwiej. Wierzę, pomimo że jest trudno. Wierzę nie dlatego, że wiara jest tylko słodka, wierzę, bo wiara jest konieczna. Wiara nie jest mi w życiu potrzebna - po prostu bez wiary nie ma życia. To nie wiara wchodzi w moje życie, to moje życie wchodzi w wiarę. Przypominają mi się w tym miejscu słowa św. Edyty Stein: "...oddać się całkowicie Bogu w miłości o sobie zapominając, wygaszając niejako własne życie". Czy prawdziwe życie zaczyna się wtedy, gdy życie własne gaśnie? Nie spłonie jednak bez wiary...
Dobro w tym co niedobre
Wtedy nawet jeśli dobrze już było, człowiek żyje życiem „tu i teraz”. Nie ucieka w starodawne „dobrze”, żeby znaleźć powód do uśmiechu, bo przegapi chwile, gdy może uśmiechnąć się do życia „dzisiejszą” choćby pomarszczoną twarzą (nawiasem mówiąc, czy takie uśmiech nie jest przekonywujący?). Nie zapada się w odległe „wczoraj”, aby zabarykadować się we wspomnieniach chwil spokojnych i dobrych. Wierzący godzi się nie na takie życie, że będzie tylko dobrze. Wierzący zgadza się na życie dobre – takie jak przeżył Jezus. A Jemu w życiu było i dobrze i niedobrze. Ale to nie okoliczności czynią życie dobrym, lecz sposób w jaki żyjemy, jaką odpowiedź dajemy temu, co przychodzi. Jezus idąc do Jerozolimy, miejsca swojej śmierci, mówił: „Trzeba nam iść do Jerozolimy”. Idzie z własnej woli w to, co po ludzku nie kojarzy nam się z dobrem. Gdybyśmy dosłownie przetłumaczyli grecki tekst Ewangelii wg św. Łukasza brzmiałby on: "Jezus utwierdził swoje oblicze w kierunku Jerozolimy" tzn. zwrócił się, podjął decyzję, aby iść do Jerozolimy. W innym miejscu zobaczył kobietę, od której wszyscy stronili, nie kojarzyła się dobrze – Samarytankę. Jezus natomiast nie tyle nie stronił, co stanął blisko, poprosił o wodę: „Daj mi pić!” – uczynił dobro. Św. Piotra po zdradzi pyta tylko o miłość. Kiedy wisiał na krzyżu, zobaczył Dobrego Łotra i zdążył porozmawiać z nim w chwili swojej śmierci o jego szczęściu – o raju. Dobro w tym co niedobre.
Jest dobrze, gdy jest dobrze i niedobrze
Nie musi być i nie będzie w życiu tylko dobrze. Co więcej, nie jest to dobry znak, kiedy w życiu jest tylko dobrze… Życie Jezusa Chrystusa uczy nas, że w życiu jest dobrze, gdy jest dobrze i niedobrze. Czemu tak? Pozostawię w tym miejscu słowa bł. Edmunda z jego Notatek, które inspirują do poszukiwania dobrego kierunku do dalszych rozważań: „Skryte są sądy Boże, nie szperaj w nich, ale uczcij w pokorze”. Przejmujące, szczere i do bólu jasne. Warto rozważyć, może wtedy zobaczymy więcej życia…
s.M. Daniela Veselivska