Bł. Edmund odnosił się do ludzi z szacunkiem, stając się dla nich oparciem w trudnych sytuacjach życiowych. Ludzie ubodzy, znając jego dobre serce, ze śmiałością prosili go o pomoc w rozmaitych potrzebach. Żadnego z potrzebujących nie wypuścił z pustymi rękami, zawsze udzielał pomocy, na jaką było go w danym momencie stać.
Służba chorym, ubogim i potrzebującym
Edmund Bojanowski był bardzo wrażliwy na problemy drugiego człowieka. Cechowała go niezwykła głębia i litość wobec ludzkiej nędzy. W służbie potrzebującym odkrył swoje powołanie i poświęcił się mu całym sercem. Za wielkie serce okazane ubogim zyskał miano drugiego Wincentego a Paulo. Nie czekał, aż biedni zastukają do jego drzwi, ale wychodził im naprzeciw. Odwiedzał nędzne, wiejskie chałupy i nie pozostawał obojętny na żadne wołanie o pomoc. Każdą posługę podejmował z ochotą i wielkodusznością. Mianowano go prezesem Konferencji Towarzystwa św. Wincentego a Paulo, gdzie pełnił swoją funkcję z oddaniem i miłością, niosąc pomoc najbardziej potrzebującym.
Niech nie wie lewica, co czyni prawica
Swoim wrażliwym sercem potrafił dostrzec potrzebującego człowieka, nawet kiedy ten nie ośmielił się prosić o wsparcie. Będąc w podróży zauważył zakłopotanie dwóch ubogich dziewcząt, które nie miały pieniędzy na bilet. Bez wahania opłacił im podróż do domu. Był bardzo dyskretny udzielając pomocy, gdyż wyznawał: „Ubodzy, nie śmiejący wyciągać rękę po jałmużnę, szczególną obudzają we mnie litość”. Potrafił przychodzić z pomocą, nie raniąc godności drugiego człowieka. Jego brat wspominał, że nigdy nie słyszał z ust Edmunda wzmianki o uczynionej jałmużnie. Postępował zgodnie z ewangeliczną zasadą, która mówi, aby nie wiedziała lewica, co czyni prawica (por. Mt 6, 3). Nie lubił rozgłosu, chciał nieść konkretną pomoc nie dla próżnej chwały, ale dlatego, że prawdziwie ukochał człowieka.
Serdecznie Dobry Człowiek
Odnosił się do ludzi z szacunkiem, stając się dla nich oparciem w trudnych sytuacjach życiowych. Ludzie ubodzy, znając jego dobre serce, ze śmiałością prosili go o pomoc w rozmaitych potrzebach. Żadnego z potrzebujących nie wypuścił z pustymi rękami, zawsze udzielał pomocy, na jaką było go w danym momencie stać. Nie poprzestawał jedynie na udzieleniu wsparcia finansowego, ale rozmawiał z ludźmi, poświęcał im swój czas i zainteresowanie, potrafił wysłuchać, pokrzepić dobrym słowem, udzielić rady. Prawdopodobnie dlatego nazywano go Serdecznie Dobrym Człowiekiem. Był bardzo wrażliwy na cierpienia bliźnich. Kiedy dowiedział się o ubogich, którzy zamarzli podczas zamieci śnieżnej, snuł smutną refleksję: „Jakże to ci biedacy często z nędzy marnieją, a my myślimy o fetach, imieninach, polowaniach, tylko nie o biednych bliźnich”.
Ciocia
Już jako młodzieniec wyróżniał się szczególną wrażliwością na ludzką biedę. Jedna z ciotek dała wspaniałe świadectwo jego miłosiernego serca: „Edmundzie, tobie jednemu cały mój majątek w ręce złożyć pragnę, bo widzę, że ty jeden z familii, umiesz go po cichu, dziwnym sposobem na miłosierne sprawy obracać dobrze”. Był otwarty i gotowy do niesienia realnej pomocy drugiemu człowiekowi. Starał się do minimum ograniczać własne wydatki, aby dzielić się z innymi. Sprzedał cały swój majątek, a uzyskane pieniądze przeznaczył na pomoc dla ubogich i potrzebujących: „dałem Ludwikowi imbryk srebrny do sprzedania w Poznaniu. Jest to już ostatnie bydlątko z mojej obórki”.
Kucharz
Był zawsze gotowy do podejmowania i wspierania dobrych inicjatyw. Osobiście zajął się sprawami organizacyjnymi dotyczącymi kuchni dla ubogich. Gromadził fundusze i zamawiał produkty na zupę rumfordzką. Chciał, aby jak największa liczba osób mogła skorzystać z ciepłego posiłku. Osobiście nadzorował przygotowywanie zupy, pilnował, aby była dobrze przyrządzona i podana z miłością, ponieważ szanował godność każdego człowieka, szczególnie ubogiego i potrzebującego, w którym potrafił dostrzec Chrystusa. Kiedy miał wątpliwości, czy przygotowywana zupa jest wystarczająco pożywna, postanowił to sprawdzić. Pościł od samego rana i dopiero po południu zjadł jedną porcję. W swej skromności stwierdził, że czuje się sytym, ale nie uznał tej próby za wiarygodną, ponieważ poprzedniego dnia zjadł trzy posiłki, podczas gdy ubodzy muszą zadowolić się jedną porcją zupy na cały dzień.
Uczta duchowa
Świadczonego miłosierdzia nie ograniczał wyłącznie do wymiaru doczesnego. Po udzieleniu najpotrzebniejszej pomocy i zaspokojeniu podstawowych potrzeb egzystencjalnych, zajmował się życiem duchowym ubogich. W okresie Wielkiego Postu poprosił ks. Rogowskiego, aby podczas wydawania posiłków wygłosił cykl konferencji przygotowujących do spowiedzi wielkanocnej. Chciał, aby ubodzy uczestniczyli w Eucharystii i korzystali z łask sakramentalnych. Pragnął wskazać im drogę do prawdziwego szczęścia, jakim jest życie w zjednoczeniu i przyjaźni z Bogiem.
Lekarz – aptekarz
Uprzywilejowane miejsce w posłudze bł. Edmunda zajmowali chorzy. Założył w swoim domu małą apteczkę, w której gromadził lekarstwa niezbędne w najczęstszych chorobach i dolegliwościach. Wśród swoich przyjaciół miał kilku lekarzy, od których nauczył się, jak domowym sposobem sporządzać proste lekarstwa. Dobierając odpowiednie proporcje z dostępnych ziół przygotowywał proszki na febrę i rozdawał je chorym. Do przygotowania bardziej skomplikowanych mikstur zamawiał i sprowadzał składniki z Poznania. Jego podstawowa wiedza medyczna okazywała się bardzo pomocna, niejednokrotnie ratowała życie. Odwiedzając chorych nosił ze sobą plastry, zioła, krople i rozmaite lekarstwa, które rozdawał potrzebującym.
Był człowiekiem wielkiego miłosierdzia. Podczas epidemii cholery z heroicznym poświęceniem pielęgnował zarażonych. Wchodził do domów oznaczonych czarnym krzyżem i podejmując największe ryzyko, służył potrzebującym. Posyłał po lekarza albo osobiście udawał się do niego prosząc o niezwłoczne przybycie. Odwiedzając chorych podawał im jedzenie i lekarstwa, troszczył się o stan ich zdrowia, kontrolował przebieg choroby. Jednak najbardziej liczyła się jego bezinteresowna, pełna miłości miłosiernej, obecność. Sam był chorowity, nigdy nie cieszył się dobrym zdrowiem, co zwiększało ryzyko zarażenia. Jednak miłość chrześcijańska była silniejsza, dlatego z ochotnym sercem służył chorym i potrzebującym.
Szpital
Chociaż jego poświęcenie było wielkie, nie potrafił dotrzeć z pomocą do wszystkich potrzebujących. Wielu zarażonych potrzebowało stałej opieki medycznej. Oceniając zaistniałą sytuację postanowił założyć szpital dla ubogich, w którym otrzymywaliby potrzebną pomoc medyczną, lekarstwa i pożywienie. Szukał ludzi gotowych do współpracy. Potrzebował pieniędzy i lekarstw. Udało mu się zorganizować taki szpital w Gostyniu. Aby mógł dobrze funkcjonować chorzy mieli uiszczać minimalną opłatę za pobyt. Jednak większości zgłaszających się nie było stać na jakąkolwiek opłatę, dlatego byli przyjmowani bezpłatnie. Niejednokrotnie Edmund musiał jeszcze zorganizować im dojazd i go opłacić. Czynił to z wielką miłością, ponieważ dla niego liczył się przede wszystkim człowiek. Nie pomagał tylko tym, którzy potrafili się odwdzięczyć, ale przede wszystkim tym, którym nikt nie przychodził z pomocą. W celu zebrania funduszy na opłacenie pobytu chorych w szpitalu Edmund zatrudnił kwestarza, który zaopatrzony w specjalne pismo objeżdżał okoliczne dwory i klasztory prosząc o wsparcie dla chorych. Chociaż fundusze były bardzo małe, Edmund troszczył się o to, aby chorzy mieli należytą opiekę lekarską i odpowiednią dietę. Kochał chorych i chciał im zapewnić jak najlepsze warunki. Zadbał o to, aby przy każdym łóżku był postawiony niski stołeczek dla ich wygody. W piątki sam usługiwał chorym, karmił ich i podawał lekarstwa. Nigdy nie wypominał biedakom, jak dużo musi za nich płacić, nie robił im wyrzutów. Każdego traktował z należytą godnością, jaka przysługuje dziecku Bożemu. Służył z dobrocią, poprzez którą nikt nie czuł się zagrożony. Niósł skuteczną pomoc widząc w chorym przede wszystkim potrzebującego bliźniego. Ograniczał do minimum swoje wydatki, aby dzielić się z ubogimi. Jadł bardzo mało, a pozostałą żywność zanosił tym, którzy nie mieli zupełnie nic.
Kiedy udzielił najpilniejszej pomocy, troszczył się także o potrzeby duchowe ludzi chorych. Zachęcał ich do przyjmowania sakramentów świętych, wzywał kapłanów z posługą sakramentalną, modlił się przy łożu umierających. Organizował wspólne modlitwy i czytania duchowne. Zapraszał kapłanów, aby odprawili Eucharystię dla obłożnie chorych, którzy nie mogli o własnych siłach udać się do kościoła.
Sanatorium
Nigdy nie myślał o sobie. Drugi człowiek był dla niego zawsze na pierwszym miejscu przed jego własnymi potrzebami. Z powodu pogłębiającej się choroby płuc przyjaciele namawiali go do wyjazdu nad morze, ponieważ tamtejsze powietrze miało dobroczynny wpływ na jego dolegliwości i mogło przynieść mu ulgę. Jednak on za każdym razem odmawiał, ponieważ pieniądze, które musiałby przeznaczyć na podróż i pobyt w sanatorium, wolał oddać chorym i ubogim, których uważał za bardziej potrzebujących niż on sam. Jeszcze pod koniec życia, do ostatnich dni pełnił posługę miłosierdzia. Sam ciężko chory spieszył z pomocą innym potrzebującym. Dzielił się wszystkim, co miał: jedzeniem, lekarstwami, ale przede wszystkim sercem.
Filantrop
Edmund Bojanowski nigdy nie patrzył obojętnie na ludzkie cierpienie. Ze współczuciem pochylał się nad każdym człowiekiem. Wymownym świadectwem jego miłosierdzia była bardzo bogata działalność na rzecz ubogich i potrzebujących. Uczestniczył w wielu organizacjach i stowarzyszeniach: był członkiem Towarzystwa Rolniczo – Przemysłowego, Towarzystwa Wspierającego Urzędników Gospodarczych, Towarzystwa Jedwabniczego, Towarzystwa Pożyczkowego, Towarzystwa św. Wincentego a Paulo, Wydawnictwa Trzeźwości, Ligi Polskiej, a także wydawcą „Przyjaciela Ludu” i „Roku Wiejskiego”. Wszystkie te organizacje niosły realną pomoc potrzebującym.
Błogosławiony Edmund Bojanowski wytrwale i bezinteresownie służył Chrystusowi w drugim człowieku. Całe jego życie to jeden wątek miłości Boga i bliźniego, to ciągła pamięć o tych, którzy cierpią, a zapominanie o sobie, to ustawiczne miłosierdzie. Doskonale zrozumiał Chrystusową naukę: „wszystko, co zrobiliście dla jednego z tych najmniejszych moich braci, zrobiliście dla Mnie” (Mt 25, 40). Całe swoje życie pracował na chwałę Bożą i pożytek bliźnich. Każdą posługę podejmował z ochotą i oddawał się jej z całkowitym poświęceniem. Sam wyznawał: „To, co robimy, to robimy dla Boga, a wobec takiego celu bardzo maluczkimi przedstawiają się przeszkody choćby najdotkliwsze”. Nie miał wielkich zasobów materialnych i stale chorował, ale mimo to uczynił wiele dobrego, ponieważ ofiarnie służył miłości. Jego przyjaciel ks. Brzeziński dał wspaniałe świadectwo o nim w słowach: „proszę Boga, aby każda łezka, którą miłosierna Twa ręka osuszy i każde cierpienie, w którym czułe Twe serce ukoi, były Ci u Boga wymownymi pośrednikami”.
sM. Michaela Konopko