Każdego dnia na nowo
Każdego dnia  na nowo

Wszystko wokół mnie mówiło mi o tym, by oddać swoje życie Jezusowi. Było to dla mnie niesamowitym odkryciem, że tak bardzo chcę tego, czego On sam też dla mnie pragnie.

 

Usłyszałam kiedyś takie zdanie, że powołanie to jest moment, w którym wola Boża spotyka się z wolą ludzką. Ten cytat był wtedy dla mnie wielkim zaskoczeniem. Wola Boża przeważnie kojarzy się z czymś trudnym, z czymś, co sprzeciwia się temu, co ja chcę, muszę wyrzec się siebie, by móc pełnić to, czego oczekuje ode mnie Bóg. Tymczasem, gdy zaczęłam odkrywać powołanie do życia zakonnego, uderzyło mnie to, że tak bardzo tego pragnę.


Tutaj zostać


Wychowałam się w rodzinie wierzącej i praktykującej. Choć wiara była w naszym domu okazywana dość powściągliwie, jednak nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek opuścili niedzielną Mszę Świętą czy spowiedź. W miarę dorastania coraz bardziej ciągnęło mnie do Kościoła, zaczęłam należeć do wspólnoty Ruchu Światło-Życie w naszej parafii, wyjeżdżać z koleżankami na skupienia do Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny w Leśnicy. Początkowo były to spotkania i wyjazdy bardziej towarzyskie, jednak pewnej nocy właśnie na rekolekcjach w leśnickiej „Betanii” ( która w pewnym momencie stała się moim drugim domem) usłyszałam w sercu dość silnie wezwanie, żeby „tutaj zostać”. Od razu zrozumiałam, o co chodzi. Chodź w pierwszym momencie ze strachu zrobiło mi się „ciemno przed oczami”, to jednak nie trwało to długo. Zaproszenie Jezusa było bardzo silne i szybko przerodziło się we mnie w wielką radość.


Bóg pragnie nas dla siebie


Wszystko wokół mnie mówiło mi o tym, by oddać swoje życie Jezusowi. Było to dla mnie niesamowitym odkryciem, że tak bardzo chcę tego, czego On sam też dla mnie pragnie. Wydawało mi się, że podjęcie powołania powinno być trudem, wyrzeczeniem, ja jednak miałam wrażenie, że nie mogę dłużej czekać, że nie chcę zwlekać, że jak najszybciej chcę pójść za Nim. Słyszałam świadectwa sióstr, które mówiły o walce i cierpieniu, jakie odczuwały, kiedy musiały opuścić dom rodzinny, zerwać ze swoimi przyzwyczajeniami, zacząć zupełnie nowe, nieznane życie, inne niż to, które sobie wymarzyły. Odkrywając powołanie, miałam 17 lat i pamiętam, jak trudne były dla mnie te dwa lata czekania, by skończyć szkołę i móc wstąpić do Zgromadzenia. Moje zmaganie nie polegało na tym, czy dam radę, czy na pewno mam być siostrą zakonną, czy będzie mi bardzo trudno wszystko zostawić. Dla mnie walka wewnętrzna w większości, to było nieustanne pytanie: „Czy to możliwe, żeby Bóg chciał mnie tylko dla siebie, mnie taką słabą i nędzną, czy mogę pozwolić sobie na to, by odpowiedzieć na takie wyróżnienie, na taki zaszczyt?” Tak właśnie odbierałam drogę powołania do życia zakonnego. Jako coś, na co ja po prostu nie zasługuję. W pewnym momencie pojawił się, co prawda, na mojej drodze ktoś, kto trochę zawrócił mi w głowie, jednak pragnienie mojego serca, pragnienie Jezusa, bycia z Nim, było większe, tak wielkie, że nawet rozstanie z rodzicami w pierwszych dniach i pozostawienie wszystkiego nie było dla mnie trudne.


Bóg prowadzi


Kiedy przyszłam do zgromadzenia, wszystko wydawało mi się piękne, nic nie było dla mnie zbyt ciężkie do spełnienia, wszystko mnie zachwycało. Tęsknota za domem za tym, co było i jeszcze inne trudności przyszły dopiero potem. Ale to chyba normalne. Myślę, że Pan Jezus, jako Oblubieniec, najpierw zasypuje czułością i miłością, by serce ochotnie za Nim pobiegło. Weryfikacja decyzji przychodzi potem. Każdego dnia uczę się Jego na nowo, uczę się Go wybierać w drobnych sytuacjach, małych sprawach codziennego życia, służbie drugiemu człowiekowi. Wiem, że nie zawsze to wychodzi, nie zawsze udaje się przemóc siebie, usłyszeć Jego głos, by po raz kolejny za Nim pójść. Jednak staram się ufać Jego miłosierdziu i wciąż na nowo powstawać z upadków.


s.M.Teresa Czajkowska