s.M. Karola

Pan Bóg zawsze znajdzie drogę do serca człowieka, by przekonać go o jego drodze życia. Jego łaska działa tak mocno, że nie można się jej oprzeć. Jego miłość jest tak gorąca, że trzeba jej się poddać...

 

Historia mojego powołania jest bardzo prosta, ponieważ bardzo prosty jest Pan Bóg. A jego początki są tak naprawdę w Jego Sercu. Natomiast takie pierwsze świadome poruszenie serca w stronę Boga odczułam podczas uroczystości Pierwszej Komunii Świętej. Wtedy to bardzo mocno zapadła mi w serce pieśń „Barka”, która od tamtej chwili towarzyszyła mi w życiu. Pomimo różnych życiowych zawirowań i odejścia od Kościoła, czasu buntu na Boga, piosenka ta w dziwny sposób poruszała moje serce. Wtedy jeszcze nie wiedziałam dlaczego. Zaczęłam to odkrywać w czasie nauki w liceum. Tam poznałam ludzi, którzy pomogli mi odkryć dobroć i miłość Pana Boga. Jestem im wdzięczna, że byli takimi dobrymi aniołami na drodze mojego życia. Doświadczenie wspólnoty, jaką był Ruch Światło – Życie, budziło we mnie pragnienie życia w niej i dla niej. Ciągle w moim sercu czułam, że pragnę czegoś więcej, głębszej miłości; miłości, której nie znajdę na świecie.

Myśl o życiu zakonnym pojawiła się w trzeciej klasie liceum. Wtedy też codzienna Eucharystia i modlitwa brewiarzowa stały się centralnym punktem każdego dnia mojego życia. Starałam się również jak najczęściej zaglądać do Pisma Świętego. Coraz bardziej pociągała mnie też adoracja Jezusa ukrytego w Najświętszym Sakramencie. W mojej parafii jest kaplica wieczystej adoracji, więc korzystałam z niej ile mogłam.

 

Pragnienie oddania swojego życia Bogu wzmogło się podczas trzeciego stopnia rekolekcji oazowych, które przeżywała w Racławicach i Krakowie. Ich temat przewodni „Kościół – Matka, Matka Kościoła” popchnął mnie bardzo mocno w stronę poszukiwania swojego miejsca w Kościele. Na odpowiedź Pana Boga nie musiałam długo czekać. Podczas rekolekcji mieliśmy zaplanowany wyjazd na pielgrzymkę do Łagiewnik. Tam zrozumiałam, że moje miejsce jest w klasztorze. Pan Bóg bardzo mocno pociągnął wtedy moje serce do Siebie.. Mogę powiedzieć, że z całą miłością chwycił mnie za serce. Pod koniec rekolekcji moja przyjaciółka powiedział mi, że gdy patrzała jak się modlę, to widziała moją tęsknotę za Bogiem. I rzeczywiście tak było.

 

Można by powiedzieć, ze czas tych rekolekcji był momentem podjęcia decyzji o wstąpieniu do klasztoru. Pojawiło się jednak kolejne pytanie: do jakiego? W mojej parafii są siostry boromeuszki. Poza nimi nie znałam żadnego innego zgromadzenia zakonnego. Do czasu... Siostry organizowały dla dzieci ze szkół podstawowych wyjazd na pielgrzymkę do Krakowa i do sanktuarium w Łagiewnikach. Jedna z moich koleżanek bardzo chciała studiować na Uniwersytecie Jagiellońskim. Postanowiłyśmy więc pojechać z nimi i przy okazji załatwić sprawę dopytania się o szczegóły przyjęcia. Wtedy właśnie zobaczyłam, ze są również na świecie inne siostry. Okazało się bowiem, że w jednej ze szkół podstawowych w moim mieście, Wodzisławiu Śląskim, katechezy uczyła siostra służebniczka. Wtedy właśnie poznałam siostry. Pamiętam, że przez całą pielgrzymkę bacznie ją obserwowałam. Ujęła mnie wtedy jej prostota, radość i otwartość. Od tej pory moje życie zaczęło się kręcić „wokół” służebniczek. Nie było to uczestnictwo w rekolekcjach czy skupieniach organizowanych przez siostry. Nawiązałam kontakt z siostrą, która pracowała w Wodzisławiu i z nią rozmawiałam na temat powołania. Pan Bóg delikatnie podprowadzał mnie pod wybór zgromadzenia zakonnego. Dostałam od Niego trzy mocne znaki, ze to mają być właśnie siostry służebniczki.

Pierwszym z nich było to, ze w krótkim odstępie czasu dostałam trzy takie same książki wydane przez siostry służebniczki starowiejskie pod tytułem „Dotknąć tajemnicy”, w których zebrane są świadectwa sióstr dotyczące odkrywania ich powołania zakonnego. Bardzo pociągały mnie treści w nich zawarte i z gorącym sercem czytałam je po kilka razy. Chciałam nawet jechać do Starej Wsi, aby tam wstąpić do klasztoru. Pan Bóg jednak chciał inaczej.

Drugim znakiem był wyjazd na rekolekcje dla maturzystek. Tak się złożyło, że przyjechała na nie do Panewnik, ponieważ w Brennej u sióstr... nie było już miejsca. Pani katechetka, która uczyła mnie religii w klasie maturalnej zapisała więc mnie i moje koleżanki z klasy do sióstr służebniczek. Dziś jestem jej za to bardzo wdzięczna. Ktoś może sobie pomyśleć, że był to czysty przypadek. U Pana Boga jednak nie ma przypadków. Wszystko bowiem dzieje się z Jego odwiecznych zamysłów pełnych miłości i troski o człowieka. Wtedy, na tych rekolekcjach, podjęłam ostateczną decyzję o wstąpieniu do zakonu. Ostateczne: TAK powiedziane Panu Bogu. Był 24 stycznia 2005 roku, godzina 2200. Jest to dla mnie bardzo znamienne, ponieważ św. Jan pisze w swojej Ewangelii: „Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi! - to znaczy: Nauczycielu - gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej” (J 1, 38 – 39). Pamiętam pokój i radość, które zalały moje serce. Gdy wyjeżdżałam to wiedziałam, że chcę tutaj wrócić. W pamięci pozostał mi napis, który widnieje na froncie panewnickiego domu: „Dom Prowincjalny Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP – Immaculata”. O swojej decyzji nie powiedziałam nikomu. Po powrocie do domu chciałam jednak jeszcze jednego znaku. I... dostałam go. Pojechałam do klasztoru w Łagiewnikach, aby porozmawiać z jakąś siostrą na temat powołania i przyjścia do ich Zgromadzenia. Gdy jednak siostra powiedziała mi, że mam pojeździć dwa lata na skupienia, a potem zobaczymy to stało się dla mnie jasne, że Pan Bóg chce mnie mieć u służebniczek.

 

Gdy wstąpiłam do Zgromadzenia moje serce przepełniała radość i szczęście. Wszystko było tak piękne, a z czasem stawało się coraz piękniejsze. W miarę życia w klasztorze, w ślubach, rodziło się we mnie pragnienie oddania całkowitego, do końca i na zawsze. Z takim pragnieniem staję u progu wieczystych ślubów. Mimo wielu trudnych i radosnych chwil, których z Bożej Opatrzności doświadczyłam, jestem szczęśliwa, a w moim sercu gości pewność, że Pan Bóg chce mnie dla Siebie całej. Spotkały się dwa pragnienia: pragnienie Bożego Serca i pragnienie kobiety, aby w zjednoczeniu żyć do końca tutaj na ziemi, a potem w wieczności.

 

Jeszcze na koniec chcę dodać, że gdy dorastałam to chciałam mieć chociaż jedną siostrę, duży dom, wspaniałego męża i trójkę dzieci oraz pracować w przedszkolu. Pan Bóg spełnił moje pragnienia i obdarował mnie po stokroć więcej. Bo przecież powiedział: „Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu albo żony, braci, rodziców albo dzieci dla królestwa Bożego, żeby nie otrzymał daleko więcej w tym czasie, a w wieku przyszłym - życia wiecznego” (Łk 18, 29 – 30). On bowiem daje razy sto. Jest hojny w łaski i wierny do końca.