s.M. Amata

Moje powołanie... w zasadzie trudno określić, kiedy się zaczęło. Moi rodzice czekali na mnie 15 lat (mam starszego brata) i bardzo chcieli mieć dziewczynkę. Przed moim urodzeniem mama pojechała na pielgrzymkę do Lichenia i tam prosiła Maryję, by dziecko, którego się spodziewa było zdrowe i najlepiej, żeby to była dziewczynka. Stało się tak, jak rodzice chcieli i na cześć Matki Bożej dostałam imię Maria. Można powiedzieć, że od tego czasu Maryja jest stale obecna w moim życiu.

 

Odkąd pamiętam, zawsze chciałam być księdzem, ale mój Ksiądz Proboszcz dość szybko wybił mi to z głowy mówiąc, że tylko chłopcy mogą zostać księżmi. Na pocieszenie dodał, że mogę zostać siostrą zakonną, ale niewiele mi to wtedy mówiło, ponieważ nie wiedziałam, kim są i czym się zajmują. W mojej pamięci to zdanie jednak pozostało.

 

Dorastałam i zbliżała się matura, a ja strasznie bałam się pisemnego egzaminu z języka polskiego, gdyż nie potrafiłam pisać wypracowań. Więc, jak to mówią: „jak trwoga, to do Boga”. Zaczęłam prawie codzienne chodzić do kościoła na mszą świętą i prosiłam Matkę Bożą o wsparcie. Udało się! Po zdanej maturze została mi chęć chodzenia do kościoła. W pewnym momencie przychodziłam nawet godzinę wcześniej, żeby w ciszy pobyć z Maryją sam na sam (należę do parafii p.w. NMP Królowej Wszechświata). Wpatrywałam się w Nią i rozmyślałam, jaką drogą mam pójść. Studiowałam, pracowałam w księgowości, ale ciągle czegoś w moim życiu brakowało. Czasami przypominały mi się słowa Ks. Proboszcza, że mogę być siostrą zakonną, ale w zasadzie nie bardzo wiedziałam, jak się za „to” zabrać. Może by napisać list do jakiegoś klasztoru? Ale skąd wziąć adres? Poza tym, czy ja mogłabym być zakonnicą? Czy ja się nadaję? Nawet nie miałam z kim o tym pogadać. Mama nawet żartować mi nie pozwalała, gdy czasem mówiłam, że pójdę do klasztoru, więc w domu był to temat tabu. Modliłam się więc o dobrego męża, gromadkę dzieci, duży dom z ogrodem…

 

Któregoś razu do naszego kościoła zaczął przyjeżdżać na co miesięczną wieczorną adorację Najświętszego Sakramentu pewien pan, który zwykł siadać ławkę za mną. Jednego razu miałam do późna wykłady i nie mogłam być na całej adoracji, więc, gdy już przyszłam do kościoła, to zostałam z tyłu. Po końcowym błogosławieństwie, ów pan wychodząc z kościoła, podszedł do mnie i powiedział, że gdy mnie nie było, to pomyślał, że jestem już w klasztorze. Trochę mnie zamurowało. Na koniec dodał, że ma dla mnie prezent w postaci książki „Solidarny w miłości”. Nie byłam zachwycona, bo nie lubiłam czytać, ale głupio byłoby nie przyjąć prezentu. Czytałam więc i zachwyciłam się osobą bł. Edmunda Bojanowskiego i dziełem które założył: Zgromadzenie Sióstr Służebniczek NMP NP. Z tyłu książki były adresy Sióstr, więc postanowiłam zrealizować dawne pragnienie napisania listu. Adres już miałam, więc nic nie stało na przeszkodzie. Myślałam, że pewnie nie prędko otrzymam odpowiedź, a tu po tygodniu już czytałam „list z klasztoru”. Zaczęłam odwiedzać Siostry, zapoznawać się z ich życiem, przyglądać się i zarazem podglądać i poczułam, że to jest to. Pozostało mi tylko podziękować nieznajomemu za trafną lekturę, ale okazało się to nie możliwe, gdyż ów pan po prostu zniknął. Nikt go już więcej nie widział... Może to był Boży Posłaniec, który miał mi pomóc rozeznać moje powołanie? Tego nie wiem, ale dziękuję Panu Bogu, że postawił go na mojej drodze życia.

 

Dalej wszystko potoczyło się już jakoś samo. Nie było łatwo wszystko zostawić, ale z Bożą pomocą wszystko się dobrze skończyło. Zostałam Służebniczką Maryi i o dziwo Pan Bóg wysłuchał moich wszystkich próśb. Dostałam to, o co prosiłam.