Pierwsze miesiące w Kamerunie
Pierwsze miesiące w Kamerunie

Ange dotknęła ze zdziwieniem moją rękę i zapytała: „Czemu jesteś taka biała?” Zaskoczyła mnie tym pytaniem, więc nie ukrywając mojego zdziwienia odpowiedziałam: „Nie wiem...”, wzruszyłam ramionami i próbowałam coś szybko dodać. Nie zdążyłam - Ange mi przyszła z pomocą: „Już wiem, to tak jest z zewnątrz, ale w środku jesteśmy wszyscy tacy sami”.

 

 

I oto już Adwent. Jak co roku, oczekiwanie na Zbawiciela. Z tym, że w tym roku przeżywam go w nieco odmiennej scenerii i nie otaczają mnie klasyczne znaki tego czasu. Istota ta sama, choć okoliczności inne. Początkiem Adwentu rozpoczęłam mój drugi miesiąc pobytu w Kamerunie. Czasem musze na nowo uświadamiać sobie, że to naprawdę grudzień i Adwent. Tak, to Adwent. Bo nie to co zewnętrzne warunkuje ten czas, ale oczekiwanie na Zbawiciela, który choć jest INNY niż my, chce przyjść do nas i żyć jak my - Słowo STAŁO SIĘ Ciałem... U początku mojej drogi misyjnej znajduję w tym ewangelicznym przesłaniu niezwykłą moc - STAĆ SIĘ jak oni.

 

 

 

 

Jestem obecnie na misji w Ngaundere. To dość duże miasto, stolica Regionu Adamawa i departamentu Vina. Liczy około 190 tyś. ludności. Mieszkańcy miasta to muzułmanie, katolicy, protestanci luterańscy i rzadko osoby o tradycyjnej religii. Katedra Matki Bożej Apostołów z Ngaoundere jest siedzibą diecezji katolickiej. W mieście są liczne meczety. W Ngaoundere mieści się Pałac Lamido i Wielki Meczet Lamido. I choć muzułmanie są tu znaczną większością, na co dzień w relacjach jest wiele życzliwości.

 

 

 

Codziennie stopniowo odkrywam bogactwo różnorodności mentalności, cały kalejdoskop religijny, ale przede wszystkim także nasz Kościół z jego wielorakimi możliwościami odzwierciedlania tego, co najistotniejsze. Od samego początku mojego przyjazdu tutaj mam możliwość poznawać zupełnie inne realia życia i funkcjonowania. To, co wydaje się bardzo konieczne do życia, wcale nie musi być konieczne. Uczą mnie tego moi tutejsi bracia i siostry. Tak ich postrzegam - moi bracia i siostry. Tak wiele czasem mówi się o innej mentalności, innych tradycjach. To prawda, świat nie jest jednorodny, tylko taki jak my go widzimy, znamy, nie jest tylko taki, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. I to wydaje się takie oczywiste i 100% pewne. Jestem wdzięczna Bogu za ten czas, to miejsce i tych ludzi. Uczą mnie wiele. Może to nie tak miałoby być, bo przecież na misje jedzie się, aby głosić, nauczać, pomagać. To prawda, ale odkrywam, że ważniejsze jest być z tymi ludźmi i żyć tak jak oni. To daje najwięcej możliwości.

 

 

 

Jak żyją? W wielkiej prostocie i ubóstwie, ale z wielką radością i otwartością. Nie tak dawno miałam jedną z wielu okazji na rozmowę z panią Jeanette. To dobra i święta kobieta. Wychowała już czwórkę dzieci i dalej tryska entuzjazmem życia. Codziennie jest z nami w parafii na Mszy św. i jutrzni. Wracając z nią z kościoła po Mszy św., często pyta mnie jak mi idą moje misyjnej początki, pewnego razu powiedziała mi zdanie, którego skradło mi serce: „Siostro, dobrze, że siostra jest z nami. Tutaj najważniejsze jest serce, my najbardziej cenimy sobie ludzi z otwartym i dobrym sercem. Reszta nie jest taka ważna”. Tak, widzę to na co dzień. Moi bracia i siostry, mieszkający czasem w bardzo prostych warunkach, cenią sobie rodzinę, relacje, gościnność. Nie spotkałam tu obojętności.

 

 

 

Obecnie u nas rozpoczęła się pora sucha - ciepłe wiatry z Sahary, tumany kurzu i ciepło słońca. A w tym wszystkim - tutejsi mieszkańcy - niczym małe oazy radości i prostoty, pochowane w tą scenerię miasteczka ukrytego u podnóża gór.

 

Czy spotykam tutaj tylko radość? Nie. Spotykam też cierpienie, wiele egzystencjalnych trudności, z którymi codziennie borykają się ci ludzi. Niby cierpienie to wszędzie jest takim samym cierpieniem. A jednak, nie wydaje mi się… Oni są wytrwalsi w cierpieniach i trudnościach. My jesteśmy bardziej oswojeni z myślą, że w cierpieniu przyjdzie szybka ulga - szybka tabletka, możliwa wizyta u lekarza, coś przeciwbólowego, aż po szybką aborcję, eutanazję... Tutaj nie jest tak, cierpią i z tym żyją czasem bardzo długo. Cierpią, ale pomoc jest czasem też bolesna, nie wszystko jest na znieczuleniu.... Są wytrwali. Początkowo myślałam, że tak wiele im brakuje. Dziś myślę, że to czasem my mamy za dużo. Cieszą się kolejnym wiadrem wody i kawałkiem chleba.

 

 

 

 

 

 

Na co dzień mam możliwość być w szkole podstawowej w różnych grupach wiekowych i na różnych zajęciach, w przedszkolu, na katechezach w parafii, uczestniczenia w kręgach biblijnych grupy CEV, pomagać w zakrystii przy parafii. Odkrywam Kościół tak ubogi i tak bogaty. Kościół, gdzie niewiele się posiada, ale jest bogaty w wiernych. Zadziwiają mnie sobotnie po południa, gdzie wchodząc na teren parafii, spotyka się mnóstwo dzieci i młodzieży. Na podwórku są dwa kościoły i kilka salek. Wolnych przestrzeni w soboty nie na - przygotowania do sakramentów. Kiedy poszłam na jedną z pierwszych katechez z naszymi siostrami, po katechezie mała, około 10-letnia, Ange dotknęła ze zdziwieniem moją rękę i zapytała: „Czemu jesteś taka biała?” Zaskoczyła mnie tym pytaniem, więc nie ukrywając mojego zdziwienia odpowiedziałam: „Nie wiem...”, wzruszyłam ramionami i próbowałam coś szybko dodać. Nie zdążyłam - Ange mi przyszła z pomocą: „Już wiem, to tak jest z zewnątrz, ale w środku jesteśmy wszyscy tacy sami”.

 

 

 

 

 

Tak, Pan Bóg mówi przez maluczkich tego świata. Jesteśmy tacy sami. Mentalność, narodowości, kultury, religie - tak często mówi się o tym jak o głębokim problemie, głębokiej różnicy, poważnym wezwaniu. Być może tak jest. Ale jest jeszcze coś głębszego niż mentalność czy narodowość. To nasze człowieczeństwo. Nie ma innego niż to jedno, dane nam na obraz Boży. Nie ma człowieczeństwa polskiego, kameruńskiego, ukraińskiego. Jest jedno.

 

Czasem patrzę na wszystko co mnie otacza i pytam: „Panie Jezu, dlaczego chcesz tak wielkiej naszej różnorodności?” Może jest nam dana, aby po prostu nauczyć się kochać każdego bez względu na to, co zewnętrzne. Mała Ange ma rację. Jesteśmy inni i nie-inni. Mamy to samo ludzkie serce, tego samego Ojca. Ten sam Bóg, który chce tak różnych sposobów modlitwy.

 

 

 

 

Tutejsza Liturgia to inny klimat i inna tradycja. Niedzielna Msza św. to wielkie święto, które trwa dwie i więcej godzin. Dużo czasu na modlitwę, dużo śpiewu tańca. Nie zauważyłam też ani pośpiechu, ani zniecierpliwienia.

 

Wiele jest do odkrycia, do poznania, bo inne nie znaczy ani gorsze, ani lepsze, ale konieczne i potrzebne. Jestem też wdzięczna Panu Bogu, za to, że mogę być we wspólnocie z trzema siostrami kamerunkami - s.M. Teresa, s.M. Benedykta, s. nowicjuszka Eleonora, która pochodzi z anglofońskiej części Kamerunu. Oczekujemy też w grudniu na powrót z praktyk nowicjackich s. Gracji, pochodzącej z Czadu. Tutejsze Siostry są dla mnie darem i wielką pomocą w moich początkach misyjnych. To wielki dar - wspólnota. Uczę się Kamerunu i we wspólnocie i wśród tutejszych naszych braci i sióstr. Wspólnota wielokulturowa, ale ten sam charyzmat i powołanie. Jesteśmy inni i nie -inni.

 

 

 

 

Dziękuję Ci, Panie, że chcesz STAĆ SIĘ jednym z nas. Pomóż mi odkrywać Twoją Obecność w każdej twarzy bez robienia długich przerw na zastanowienie się, wątpliwości czy moje własne ludzkie uprzedzenia. Dajesz mi innych, którzy są inni i nie-inni, bo TWOI.

 

s.M. Daniela Veselivska