Morze pragnień, słabe ciało, a życie się udało
Morze pragnień, słabe ciało, a życie się udało

Nie ma chyba tekstu o Edmundzie Bojanowskim, w którym nie pojawia się określenie - "serdecznie dobry człowiek". Bo też w jego osobie mamy do czynienia z rzadko spotykaną kondensacją dobra, miłości, życzliwości, serdeczności i wrażliwości na bliźnich. 

 

A przecież mógłby całe życie spędzić w papuciach w rodzinnym dworku, pić ziółka, czytać literaturę, pisać wiersze, kwękać i nikt nie miałby o to do niego pretensji. Bowiem Edmund Bojanowski, wyrwany w dzieciństwie dzięki modlitwom matki ze szponów śmierci przez Opatrzność Bożą, całe życie chorował i był słabowity, a częste nawroty gruźlicy niweczyły jego ambitne plany.

 

Stracił wszystko, otrzymał więcej

 

Jego życie mogłoby się wydawać nieustannym pasmem niepowodzeń. Z powodu choroby nie ukończył studiów, nie został literatem, wcześnie stracił rodziców. Nie dane mu również było zakosztować radości przybranego ojcostwa. Sierotka Józia, którą pokochał iście ojcowskim uczuciem, bardzo wcześnie zmarła. Opis Edmunda w „Dzienniku” po jej stracie niemal dorównuje dramatyzmem i potęgą uczucia, którą Jan Kochanowski zawarł w „Trenach” po śmierci córeczki Urszulki.        

Kiedy po pięćdziesiątce chciał zrealizować swoje największe pragnienie, czyli zostać księdzem, musiał zerwać naukę, bo w chłodnych murach seminarium odezwała się raptownie gruźlica, powodując katusze nie do zniesienia. Edmund nie mógł wówczas wrócić do rodzinnego domu, bo ten został sprzedany przez przyrodniego brata. Zamieszkał więc kątem u swego przyjaciela księdza. Bóg mu zabrał wszystko, ale dał siły i błogoslawieństwo do tego, żeby ten słabowity człowiek rozwinął wręcz nieprawdopodobnie wszechstronną i aktywną działalność. 

 

Do jakiego kasyna chodził Bojanowski

 

W wieku 24 lat Edmund wrócił „na tarczy” z przerwanych studiów w Berlinie do swego rodzinnego Grabonoga. Nie rozpamiętywał porażek, zapomniał o sobie, kiedy zorientował się, że wokół niego jest tyle nędzy moralnej i materialnej.

Najpierw rozwinął imponujacą działalność oświatową, kulturalną, wydawniczą i patriotyczną. Zakładał czytelnie i biblioteki dla ludu, wydawał czasopismo literackie. A trzeba pamiętać, że działał w warunkach zaboru, kiedy Prusacy rozwinęli osławiony „Kulturkampf”, oznaczający w istocie walkę z Kościołem Katolickim. Dla zmylenia czujności tę działalność patriotyczną prowadził pod szyldem Kasyna Gostyńskiego, bo przecież wiedziano, że Edmund byłby ostatnim, który by zasiadł do kielicha i do kart. Kiedy Prusacy zorientowali się jednak, co się w istocie wyrabia pod dachem Kasyna, zlikwidowali je. Wówczas Bojanowski na jego miejsce założył szpital nazwany Instytutem.

Straszliwa zaraza, jaka zdziesiątkowała Gostyń, spowodowała, że dziesiątki dzieci zostały bez rodziców. Edmund założył dla nich ochronkę, a potem stworzył sieć ochronek (dzisiejszych przedszkoli)  dla dzieci wiejskich. Troszczył się dosłownie o wszystko: o aprowizację dla  swoich instytucji, o ubrania dla personelu, o opał, nie zapominając o potrzebach duchowych swoich podopiecznych.

Stworzył system wychowawczy oparty nie na teorii, lecz na przykładzie dawanym przez dorosłych. W jego ochronkach zwracano uwagę nie tylko na przekaz wiedzy, ale na wychowanie religijne, patriotyczne i kulturalne dzieci. Bojanowski wpadł na genialny pomysł, aby dzieci były wychowywane przez starsze dzieci wywodzące się z ich środowiska. Dlatego na wychowawczynie powoływał inteligentne i nienagannne pod względem moralnym dziewczyny z ludu. To grono stanowiło zalążek założonego przez Edmunda Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Dziś jest to największe zgromadzenie zakonne żeńskie w Polsce, skupiające w swoich czterech gałęziach (służebniczki wiellkopolskie, dębickie, starowiejskie i śląskie) ok. 3, 5 tys. zakonnic!             

 

Pan od Eucharystii

 

Ten obraz byłby niepełny, gdybyśmy nie wspomnieli o życiu wewnętrznym Edmunda. Ten schorowany człowiek szedł codziennie rano 3 km na mszę do sanktuarium w Gostyniu. Każdego dnia przystępował do Komunii. Dlatego trafnie mówi o nim ks. proboszcz Adam Zelga z parafii Edmundowej na warszawskim Ursynowie, parafrazując słynne określenie Herberta, że był to „Pan od Eucharystii”. Jako człowiek świecki Bojanowski żył w istocie duchowością kapłańską.  

 

Grzegorz Polak

www.edmundbojanowski.pl