Historie spisane atramentem nieba
Historie spisane atramentem nieba

Łaski za wstawiennictwem bł. Edmunda – przed procesem diecezjalnym (1871-1948)

W Watykanie trwa proces kanonizacyjny bł. Edmunda Bojanowskiego (...). Rozpoczynamy na naszych łamach prezentację łask otrzymanych za wstawiennictwem bł. Edmunda, które spisano na przestrzeni lat, zaczynając od czasów jeszcze przed rozpoczęciem procesu beatyfikacyjnego, aż do czasów współczesnych. 

Za: Opiekun>>>

 

 

 

 

BŁ. EDMUND BOJANOWSKI, CZŁOWIEK WIARY I ZAUFANIA BOGU.

CZĘSTO WYRAŻAŁ MYŚLI, KTÓRE PRZENIKAŁY JEGO CODZIENNOŚĆ:

"BÓG WSZYSTKO WIDZI", "WSZYSTKO W RĘKU BOGA".

 

TERAZ ON SAM, GDY CIESZY SIĘ NIEBEM I BLISKOŚCIĄ BOGA, MOŻE WYPRASZAĆ NAM POTRZEBNE ŁASKI.

WIERZĄC W ŚWIĘTYCH OBCOWANIE, PROŚMY, ABY BYŁ NASZYM ORĘDOWNIKIEM

I ABY NASZE ŻYCIE BYŁO PRZENIKNIĘTE ŚWIATŁEM SAMEGO BOGA!

Jakiś pan Bojanowski przyszedł...


Łaska została udzielona siostrom Balbinie Masłek i Paulinie Pelz w Moglinie w 1893 roku i zreferowana przez siostrę Marcelę Masłek (przełożoną generalną w latach 1904-1910) 15 lutego 1957 roku w Szamotułach.


„Było to w zimie 1893 roku. W małym miasteczku Mogilno zamieszkiwały dwie siostry służebniczki s. Józefa Jaskólska i s. Michalina Jaskólska. Dla pewnych powodów ówczesny ks. dziekan mogilnicki Ćwikliński zwrócił się do ks. arcypasterza Stablewskiego z żądaniem, aby dom zamieszkały przez siostry Jaskólskie znieść albo zmienić wyżej wspomniane Siostry. Ks. arcybiskup Stablewski powiadomił o żądaniu ks. dziekana Ćwiklińskiego Dom Generalny Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Niepokalanego Poczęcia NMP w Porębie, nakazując ówczesnej przełożonej generalnej s. Matce Alojzy Rimel, by natychmiast wysłała do Mogilna dwie siostry. Z powodu braku sióstr (bo był to czas Kulturkampfu) zostały wysłane s. Balbina i s. Paulina Pelz. Obie w dodatku chore. W tym samym czasie s. przełożona Konstancja Chuda w Gnieźnie wysłała mnie do Mogilna dla stwierdzenia właściwej sytuacji i warunków.


Przybyłam do Mogilna w poniedziałek. Zaraz na wstępie obie Siostry tak mi opowiadały, „Przyjechałyśmy w sobotę wieczorem”. Poprzedniczek tj. sióstr Jaskólskich nie zastały, tylko dom pusty. Następnego dnia tj. w niedzielę rano s. Paulina Pelz zwraca się tymi słowy do s. Balbiny Masłek, „Siostro Balbino wstań i przygotuj śniadanie”. S. Balbina poszła do kuchni, ale tu nie znalazła ani drzewa ani węgla. Namyśla się, z czego ja mam zrobić śniadanie? Idzie z powrotem do s. Pauliny, by tę samą troskę jej przedstawić. I obie namyślają się, co teraz robić? Wtem ktoś zadzwonił. S. Balbina poszła otworzyć. W drzwiach stanął jakiś człowiek i mówił: „Przywiozłem Siostrom drzewo i węgiel”. S. Balbina z wielkim zdziwieniem pyta: „Kto go tu przysłał?” A on odpowiedział „Jakiś pan Bojanowski przyszedł i kazał mi w tej chwili zawieźć, bo Siostry potrzebują. Sam należność za to uregulował”. Tak s. Balbina Masłek, jak i s. Paulina Pelz, gdy mi to opowiadały były żywo przejęte tym zdarzeniem i z całym przekonaniem twierdziły, że łaskę tę wyświadczył im ojciec fundator, Edmund Bojanowski.

 

s.M. Marcela Masłek

 

Palono już nawet gromnicę...

 

Łaskę uzdrowienia Stefani Ryłowicz na podstawie zeznania

opisała siostra Stanisława Janowicz 16 lipca 1960 roku.

 

Działo się to w roku 1938, w miejscowości Węgiersk, pow. Golub-Dobrzyń. Ryłowicz Stefania, ur. 13 lutego 1915 roku, porodziła 8 stycznia 1938 roku dziecko płci żeńskiej, przy którym to porodzie był dr Ciszewski z Dobrzynia (obecnie śp.), z niewiadomych przyczyn powstało ogólne zakażenie połogowe. Dwa dni po porodzie dr Ciszewski rzekł, że stan Ryłowicz Stefanii jest beznadziejny i zaniechał dalszego leczenia twierdząc, że dla chorej Stefanii nie ma już ratunku. Jednak jako dobry katolik, radził szukać pomocy u Boga, tj. zamówić Mszę św. o zdrowie dla chorej. Stosując się do rady lekarza, rodzina zamówiła Mszę św., ale stan zdrowia Ryłowiczowej z dnia na dzień się pogarszał. Wtedy udano się, za porozumieniem z dr. Ciszewskim, do dr. Koppa Jerzego w Golubiu. Dr Kopp leczył chorą, ale już po trzykrotnej wizycie u niej uznał, że stan jest beznadziejny. Stosował jednak dla pociechy krewnych zastrzyki wzmacniające serce (nazwy owych zastrzyków nie pamiętam). Wtenczas dr Kopp wyrzekł do mnie pamiętne słowa: „sprawa naszej chorej jest przesądzona, jak Siostra chce, niech Siostra jedzie, jeśli chora wyzdrowieje będzie cud, to ja Siostrze powinszuję”.

 

 

 

 

Przez trzy tygodnie codziennie odwiedzałam chorą w Węgiersku, jednakowoż każdego dnia stan chorej się pogarszał; zapadała w śpiączkę i chwilami była nieprzytomna tak, że rodzina i otoczenie spodziewało się w każdej chwili zgonu. Została więc zaopatrzona sakramentami świętymi, palono już nawet gromnicę.

 

Widząc, że żadne zabiegi nie odnoszą skutku, zwróciłam się z gorącą modlitwą do Pana Boga, za pośrednictwem naszego ojca założyciela Edmunda Bojanowskiego. Zabrałam też ze sobą do chorej kawałeczek kostki naszego ojca Edmunda, którą przypięłam jej do bielizny na piersi. Chora była wówczas nieprzytomna. Następnego dnia z rana jak zwykle, nie przyjechał po mnie mąż owej chorej, myśleliśmy, że zmarła. Przyjechał jednak tego dnia, ale później, oznajmiając mi z radością, że nastąpiło znaczne polepszenie. Chora wróciła do przytomności, ogromna opuchlina brzucha zginęła. Pojechałam, aby upewnić się co do stanu chorej. Zastałam Ryłowiczową zupełnie przytomną i zanik opuchliny brzusznej. Chora czując się z godziny na godzinę coraz lepiej, po kilku dniach wróciła do zupełnego zdrowia.

Do dzisiejszego dnia Ryłowicz Stefania czuje się dobrze i twierdzi tak ona, jak i całe jej otoczenie, że została cudownie uleczona.

 

s. Stanisława Janowicz

Nie mógł chodzić, ani odprawiać Mszy św.

 

Łaskę uzdrowienia złamanej nogi ks. Jakuba Hermana

opisała s. Engelharda – Rozalia Gröger 8 maja 1969 roku.

 

 

 


W czerwcu 1939 roku siostra ks. proboszcza Hermana Jakuba z Sadowa pow. Lubliniec zawezwała mnie do ciężko chorego brata – wyżej wymienionego ks. Hermana, który około 9 miesięcy leczył się w różnych szpitalach po wypadku samochodowym. W wypadku szczególnie ciężko została uszkodzona noga. Lekarze kilka razy łamali ją i zestawiali, lecz bezskutecznie. W końcu chory z silnym bólem i sztywną nogą wrócił do domu. Nie mógł chodzić, ani odprawiać Mszy św.

 


Ja wiedząc o stanie chorego uważałam, że moja pomoc będzie również bezskuteczna. Na usilne prośby siostry proboszcza zdecydowałam się pójść i zastosować nie środki medyczne, lecz nadprzyrodzone. W naszej kaplicy w Lublińcu kosteczką Ojca Założyciela Edmunda Bojanowskiego zrobiłam trzy krzyżyki na kawałku jedwabiu wzywając Trójcę Przenajświętszą, by za wstawiennictwem Ojca Założyciela uzdrowiła chorego. Udałam się do chorego i we wtorek tego miesiąca (dokładnej daty nie pamiętam) przewinęłam powyższy kawałek jedwabiu czystym bandażem do chorej nogi. W następne dni, to jest w środę i czwartek wykąpałam chorą nogę w czystej wodzie. Już przy pierwszej kąpieli chory oświadczył, że czuje zmiany w nodze (moja noga staje się lekka). W piątek chciałam powtórzyć kąpiel, lecz gdy przybyłam zastałam chorego rozradowanego – chodził i już odprawił Mszę św. W krótkim czasie jeździł dobrze na rowerze.

 


Muszę dodać, że przez te wszystkie dni modliłam się gorąco do Trójcy Przenajświętszej, by przyjęła modlitwę i za przyczyną Ojca Założyciela chory otrzymał zdrowie. Prośba moja została wysłuchana, za co niech będą Trójcy Przenajświętszej dzięki.

 

s. Engelharda – Rozalia Gröger

 

 

Uświadomiła sobie, że nie czuje już żadnego bólu

Łaskę uzdrowienia z raka wargi Matki Narcyzy Brachmańskiej

w Nowym Bohuminie w Czechosłowacji 27 listopada 1948 roku

została opisana przez s. Katarzynę Janurę 29 września 1968 roku.

 

W marcu 1946 roku zachorowała Matka M. Narcyza Brachmańska służebniczka NMP. Na górnej wardze ukazała się plamka wielkości wielkiego orzecha laskowego, która przy najlżejszym dotknięciu silnie krwawiła. Od kwietnia tegoż roku lekarz dermatolog wypalał chore miejsce, ale bezskutecznie, rana rozszerzała się. Zabieg powtarzał co trzeci dzień. Przy 18 razie oświadczył, że pozostaje jedynie jeszcze naświetlanie radem.

 


Matka M. Sarkandra Golasowska, ówczesna przełożona prowincjalna, podsunęła chorej myśl, by prosiła Czcigodnego Ojca Założyciela o uzdrowienie. W uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego chora Matka M. Narcyza po Komunii św. gorąco prosiła o zdrowie za przyczyną sługi Bożego Edmunda Bojanowskiego, jednakże zdała się zupełnie na wolę Bożą mówiąc, że prosi o zdrowie, jeżeli jeszcze jest na ziemi potrzebna. Poczuła w tym czasie, że coś się dzieje w chorym miejscu, ale nie mogła sprawdzić, gdyż nie chciała naruszyć opatrunku nałożonego przez lekarza. Dziwne nieokreślone uczucie trwało, dopiero w godzinach popołudniowych w czasie rekreacji chora uświadomiła sobie, że nie czuje już żadnego bólu i w gronie sióstr oświadczyła, iż jej „rak już odszedł”.

 

W poniedziałek według zlecenia lekarza, udała się do naświetlania radem. Lekarz zdjąwszy opatrunek ogromnie się zdumiał i orzekł, że nie trzeba już żadnego zabiegu, bo choroba ustąpiła. Pytał tylko: „co siostra z tym zrobiła”? W miejscu schorzenia pozostała jedynie mała blizna, a lekarz oświadczył jeszcze, że tego wypadku nigdy nie zapomni. Matka M. Narcyza Brachmańska jest głęboko przekonana, że nagłe uzdrowienie otrzymała za wstawiennictwem sługi Bożego Edmunda Bojanowskiego. Do dnia dzisiejszego czuje się zupełnie zdrowa. Prawdziwość tego wydarzenia potwierdzają wszystkie siostry klasztoru w Nowym Bohuminie własnoręcznym podpisem

 

S. M. Sarkandra Golasovská, S. M. Siegismundis Goloborá
S. M. Assumpta Dörnerová, S. M. Aloisia Vijacková
S. M. Teresa Rosiková, S. M. Klara Kończynowa
S. Cyrila Riemerová, S. M. Narcisa Brachmańska
S. M. Katarzyna Janura

 

Kiedy ją operowałem, myślałem, że wieczora nie dożyje

 

Łaskę uzdrowienia z zapalenia otrzewnej spowodowane ropnym rozlaniem wyrostka robaczkowego Genowefy Szmidt w Katowicach w 1948 roku

opisała s. Małgorzata Szmidt, siostra chorej, 16 października 1948 roku.

 

Uzdrowienie zostało potwierdzone zaświadczeniem lekarskim przez
dr. Ludwika Kowalskiego 20 października tegoż roku.

 


15-letnia siostra moja Genowefa zachorowała na ślepą kiszkę. Przez kilka dni przebywała w łóżku, żaląc się na boleści. Nagle boleści tak się wzmogły, że chorą w stanie półprzytomnym odstawiono nocą do szpitala św. Elżbiety w Katowicach. (16 kwietnia 1948 roku).


Naczelny lekarz dr Kowalski widząc, że chora wiła się w boleściach, nie chciał w ogóle jej operować w przekonaniu, że już za późno. Na wszelki wypadek podjął się jednak operacji, która wykazała ropne rozlane zapalenie wyrostka robaczkowego i zapalenie otrzewnej. Po dokonanej operacji lekarz nie robił nam żadnej nadziei oświadczając, że dla chorej nie ma już ludzkiego ratunku. Liczyliśmy się wszyscy ze śmiercią. Tego samego dnia jeszcze polecono mi w klasztorze modlitwę do Czcigodnego Ojca Fundatora. Wszystkie Siostry w Domu Prowincjalnym modliły się o zdrowie Genowefy. Następnego dnia zabrałam modlitwy o beatyfikację O. Fundatora, jedną dałam matce, drugą chorej, modliliśmy się gorąco o zdrowie za przyczyną Czcig. Ojca Fundatora. Stan chorej zaczął ulegać zmianie, gorączka ustępowała, jelita zaczynały pracować i ropa odchodziła. Siódmego dnia po operacji lekarz dr Kowalski oświadczył wobec mnie: „jeszcze mi się taki wypadek w mojej praktyce lekarskiej nie zdarzył. Kiedy ją operowałem, myślałem, że wieczora nie dożyje”. W sześć tygodni po operacji Genowefa została zwolniona ze szpitala całkiem zdrowa. Jestem silnie przekonana, że to wyzdrowienie wyprosił jej nasz Czcig. Ojciec Fundator.

 

S. M. Małgorzata Szmidt

 

 

 

Świadectwo dr Władysława Kowalskiego, Panewniki, 14 sierpnia 1948 r.: orig., ACAW.

Dr med. Władysław Kowalski Katowice, dnia 14 sierpnia 1948 r.
spec. chirurg ul. Zacisze 1, tel. 31779
ordynator oddziału chirurgicznego
szpitala św. Elżbiety

 

Świadectwo lekarskie


Zaświadczam, że Genowefa Szmidt, lat 15 w dniu 10 kwietnia 1948 r.została przywieziona do szpitala św. Elżbiety w Katowicach celem operacji. Rozchodziło się u niej o rozlane ropne zapalenie otrzewnej, stan jej był beznadziejny i nie miałem przekonania, że chora po operacji będzie żyła. Tymczasem chora po operacji wyraźnie się poprawiła, akcja serca i stan ogólny uległ wybitnej zmianie na lepsze i cały przebieg pooperacyjny był tak niespodziewanie dobry i bez komplikacji, że jestem skłonny w tym wypadku przypisać uzdrowienie chorej nadzwyczajnej pomocy Bożej.

Dr Władysław Kowalski

Niezwykły wypadek

 

Uzdrowienie Adama Orlika w Stalowej Woli w 1948 roku, które przedstawiamy,

dotyczy krwotoku żołądka z wrzodu drążącego i niedokrwistości wtórnej dużego stopnia.

Zostało opisane według relacji sióstr pielęgniarek s. Emeryki Jacoszek i s. Laurencji Balcerek

10 listopada 1948 roku oraz potwierdzone 12 listopada

przez dr. A. Góreckiego i Leonarda Gąsiorowskiego, teścia chorej.

Do opisu uzdrowienia dołączona była karta kliniczna, której nie cytujemy.

 

 

 

 

Dnia 3.X.1948 r.przyjęto do szpitala w Stalowej Woli Orlika Adama, zamieszkałego w Pszczynie, chorego na krwotoki żołądkowe z wrzodu drążącego i niedokrwistość wtórną dużego stopnia.

 

W szpitalu przebywał od 3 października do 13 listopada 1948 roku. Stan chorego był ciężki i beznadziejny, gdyż z powodu silnego krwawienia wewnętrznego nastąpiła wtórna niedokrwistość (anemia) dużego stopnia. Zastosowano więc transfuzję krwi – to jednak nic nie pomogło i stan się zupełnie pogorszył. Chory stracił przytomność. Na prośbę żony chorego, by zrobić jeszcze raz transfuzję krwi dyrektor szpitala (chirurg) oświadczył, że powtórna transfuzja nie rokuje żadnej poprawy, a nawet może przyśpieszyć śmierć. W tym stanie, gdy wszelkie ludzkie i lekarskie środki nic już pomóc nie mogły, zwrócono się o pomoc do Boga przez przyczynę Edmunda Bojanowskiego. Sam lekarz oświadczył, że stan jest beznadziejny i że tu ratunek może przyjść tylko od Boga.

 

Zaczęłyśmy (siostry) pracujące w szpitalu oraz cała rodzina chorego i niektóre chore ze szpitala Nowennę do sługi Bożego Edmunda Bojanowskiego, prosząc przez jego przyczynę o zdrowie dla chorego. Stan chorego zaczął się istotnie poprawiać i chory 13 listopada wyszedł ze szpitala czując się stosunkowo dobrze. Lekarz oddziałowy orzekł, że wyzdrowienie chorego można uważać za wypadek niezwykły i trudno przypuścić, by nie działała tu jakaś wyższa siła.

 

Stwierdzam, że stan chorego mimo leczenia wszelkimi możliwymi środkami był beznadziejny.

Przy przyjściu do szpitala ilość: Hb. 22%, Erytr. 1.320.000

Dnia 6 października po transfuzji: Hb. 13 %, Erytr. 1.000.000

7 października: Hb. 11%, Erytr. 890.000

od dnia 8.X. stan chorego zaczął ulegać stałej poprawie.

dr A. Górecki

 

 

Powyższy opis jest zgodny z prawdą, gdyż byłem obecny przy chorym przez dwie noce i zauważyłem, że zięć mój nie był podobny do życia.

Leonard Gąsiorowski

12 /11 1949 r.

 

Powyższy opis stwierdzamy własnoręcznie podpisem Służebniczki B. R. D. N. P.

S. M. Emeryka, s. M. Laurencja